piątek, 9 maja 2014

To be or Not to be. - Chen.

Tak niewiele trzeba aby zniszczyć człowieka, aby stoczył się na dno. Tak mało jest potrzebne by nagle ktoś przestał wierzyć w siebie i stał się wrakiem. Łatwo, naprawdę łatwo jest rozerwać psychikę na strzępy komuś. Sprawić by wszystko w środku powoli zaczynało się rozpadać. Ludzie to najokrutniejsze istoty na świecie. Nawet te najbliższe. Bo tak naprawdę to one potrafią czasem nieświadomie zranić jak nikt inny. Czasem wystarczy, że ktoś będzie traktowany tak jakby go nie było. A przecież nikt nie posiada peleryny niewidki. To takie proste sprawić, by ktoś chciał zasnąć na zawsze.
Nikt nie wiedział co się dzieję ze mną. Nikt nie był świadomy jaką krzywdę robi mi. A ja po prostu z dnia na dzień zaczynałam gasnąć na ich oczach. Starałam się bezskutecznie odnaleźć się w tym pieprzonym świecie. Poczuć miłość, zostać zauważoną. Świat był okrutny, nie… To ludzie byli okrutni. Będąc jeszcze dzieckiem myślałam, że świat jest taki piękny i kolorowy. Jakie to było bolesne co roku doznawać coraz większego rozczarowania. Nagle drzewa, które wydawały mi się takie zielone i piękne stały się szarymi pniami ze zgniłymi liśćmi. Nic nie trzymało się tego co twierdziłam będąc pięciolatką. W wieku sześciu lat już poczułam jakie to życie jest beznadziejne, ale starałam się jak to dziecko wierzyć w piękno z bajek. Z wiekiem moje myśli zaczęły krążyć wokół jednego wątku. Czy tak naprawdę powinnam żyć? I to właśnie myślenie pogrążyło mnie bardziej. Miałam dziwne przejścia, raz byłam optymistką do bólu, ale to tylko na pozór. Bo po chwili zaczynałam wątpić, że jest jeszcze gdzieś tęcza na tym świecie.  Ale od dłuższego czasu byłam wrakiem psychicznie. Nie potrafiłam wytrzymać nawet najmniejszych uwag na mój temat. Płakałam każdej nocy od jakichś trzech lat. To trwało zbyt długo, stanowczo zbyt długo jak dla mnie.
Szłam nieznanymi mi ścieżkami w znanym mi kierunku. Szłam do miejsca, o którym tyle mówiono i pisano. Na końcu miasta znajdował się średni mostek, piękne miejsce. Niestety nieodwiedzane przez ludzi od dłuższego czasu. A dokładnie od czasu gdy został tam zamordowany pewien człowiek. Od tamtej pory przychodziły tam osoby, które chciały popełnić morderstwo na samym sobie. Czyli nic innego jak samobójstwo. Dlatego właśnie tam szłam. Planowałam to od kilku dni. Nie było mowy o powstrzymaniu się, tak po prostu to było bez odwrotu. Ludzie zabijali się tam na różne sposoby, ja połączyłam kilka z nich i utworzyłam swój własny. Słyszałam, że były osoby, które skakały z mostku na kamienie i w ten sposób w wyniku ogromnych obrażeń umierały powoli. Były też takie, które połykały tabletki i czekały siedząc na moście. Ach, były też takie co podcinały sobie żyły, pozwalając by krew skapywała z mostku do wody. Ja postanowiłam najpierw zanurzyć się w rzece, która dużego prądu nie miała. Potem łyknąć tabletki nasenne, które były zabezpieczeniem, gdybym chciała nagle zrezygnować z trzeciej części planu. Kolejną i ostatnią rzeczą mojego samobójstwa miało być podcięcie sobie żył. Wszystkie potrzebne rzeczy miałam w niewielkim plecaku.
Gdy doszłam na miejsce rozejrzałam się dokładnie czy naprawdę to miejsce jest opuszczone. Podziwiałam piękny widok, który był ukazany. Średni mostek z wysokością, która sprzyjała osobą skaczącym z niego na dokładne pogruchotanie sobie kości. Kamienie wyściełające spód rzeki, wokół kilkanaście drzew. O tej porze wiosny tak pięknie kwitnących. Idealna sceneria na zakończenie żywota – pomyślałam. Ściągnęłam plecak i schowałam do niego telefon wyłączając go uprzednio. Jeszcze raz rozejrzałam się na boki. Powoli zaczęłam schodzić do rzeki. Sprawdziłam ręką stan wody i…
- Obyś nie robiła tego o czym myślę- usłyszałam męski głos. Taki delikatny i przyjemny dla ucha. Odwróciłam się w stronę nieznajomego i ujrzałam dość wysokiego chłopaka ze wspaniałym uśmiechem. Miał na sobie czarnego full cap’a spod którego widniały farbowane, jasnobrązowe włosy. Zarumieniłam się lekko na jego widok. Patrzył na mnie z troską, co było dziwne bo mnie w ogóle nie znał. Przyjrzałam mu się dokładnie i rozpoznałam w nim chłopaka z mojej szkoły. Chodził do ostatniej klasy i był w szkolnym zespole taneczno-wokalnym EXO. Nigdy nie miałam okazji go poznać tak naprawdę, ponieważ osoby z najstarszej klasy nie rozmawiają z pierwszakami.
- Nic nie robię- odpowiedziałam zakłopotana.
- Nie rób tego-jego głos brzmiał tak poważnie.
- Nie twój interes- wysyczałam lekko zła. Nic o mnie nie wiedział, więc nie miał prawa zabraniać mi popełnienia samobójstwa. Nie był mną, nie wiedział jak ciężko jest żyć będąc mną. On miał wszystko. Miał popularność, dziewczyny szalały na jego punkcie, na dodatek był świetnym uczniem i przewodniczącym szkoły. – Poza tym ja tylko przyszłam się przekonać co w tym miejscu takiego jest- nie chciałam by wiedział o tym co chce zrobić, więc szybko wymyśliłam jakąś wymówkę.
- Mam nadzieję- uśmiechnął się i usiadł na mostku spuszczając nogi w dół.
 Ruszyłam w jego stronę bo właśnie tam leżał mój plecak ze wszystkimi rzeczami. Podniosłam plecak szybko z ziemi i zaczęłam iść w stronę skąd przyszłam. Słyszałam kroki za mną, chciałam się odwrócić i powiedzieć mu aby się odwalił, ale nie zrobiłam tego. Bo tak naprawdę potrzebowałam czyjegoś towarzystwa, czyjejś uwagi. Szedł za mną cały czas nie odzywając się. Po pewnym czasie zaczęło mi ciążyć to, że idzie tak za mną nic nie mówiąc. Potrzebowałam rozmowy, jednakże nie chciałam wyjść na desperatkę i powiedzieć mu wszystko nie znając go. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do ulicznego zgiełku miasta, nie chciałam tam wracać. Nie czułam się tam zbyt dobrze, nie czułam się dobrze na tym świecie. Zatrzymał mnie jednym ruchem ręki i pociągnął tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Patrzył głęboko mi w oczy jakby czytał moje myśli przez nie. Nie mogłam odejść i to nie tylko przez to, że trzymał mnie w mocnym uścisku, nie. Moje mięśnie zesztywniały pod jego badawczym wzrokiem. Umysł nakazywał mi uciekać, serce chciało mu wszystko powiedzieć.
- Dlaczego chciałaś to zrobić?- wyszeptał mi do ucha. Czułam się niezręcznie jednakże gdy puścił moją rękę nie byłam w stanie zostawić to pytanie bez odpowiedzi.
- Bo nienawidzę tego pieprzonego życia!- wykrzyczałam mu w twarz a z oczu poleciały łzy. Nie chciałam więcej mu nic mówić, a raczej rozum nie chciał. Biłam się z myślami zastanawiając się co zrobić.  Wpatrywał się we mnie cały czas jakby nic innego w tamtym momencie się nie liczyło. I wtedy gdy chciał coś powiedzieć zaczęłam uciekać od niego. Nie miałam ochoty na głupie teksty, że świat wcale nie jest taki okrutny. Wystarczająco miałam dowodów na to, że nie był piękny.
Weszłam do pustego domu. Zawsze taki był, rodziców nigdy nie było. Zawsze zajęci, zawsze poza moim zasięgiem. Wychodzili wcześnie rano, wracali późnym wieczorem. Dlatego mogłam zawsze robić to co chciała, nie zwracając uwagi na nic. Mieli mnie w dupie jak wszyscy na tym świecie. I to właśnie bolało najbardziej . Każdej niedzieli ubierałam bluzki z rękawkiem trzy-czwarte ukazując przy tym wszystkie blizny na moich nadgarstkach. Nigdy ich nie widzieli. Jedliśmy wspólny obiad a oni nic tylko rozmawiali między sobą o pracy. Czułam się samotna w tak wielkim domu, nieraz próbując zwrócić na siebie ich uwagę niszczyłam coś, ale oni nic. Zawsze to samo „ no cóż co się stało to się nie odstanie” tyle mówili wchodząc do mojego pokoju dowiadując się o moim rozrabianiu i wychodzili. Tak po prostu byłam niewidzialna. Zamknęłam drzwi wejściowe i powędrowałam do swojego pokoju. Zła na cały świat, na Chen’a który zniweczył moje plany, na siebie bo mu powiedziałam o jedno zdanie za dużo. Chodziłam po całym pokoju zastanawiając się co mam ze sobą zrobić.  Wreszcie przyszło mi do głowy by pomęczyć swój żołądek. Od dłuższego czasu jadłam niewiele, ale to wciąż nie dawało mi tego co chciałam. Poszłam do łazienki, wyciągnęłam z kubka szczoteczkę do zębów i zaatakowałam swoje gardło. Po chwili już zwracałam wszystko to co zjadłam tego dnia. Czyli jedna bułkę. Katowałam się tak jeszcze kilka razy, aż zaczęłam się krztusić, bo żołądek był całkowicie pusty.  Włączyłam laptopa i weszłam na jeden z chatów internetowych dla osób, które rozmyślają o samobójstwie . Zobaczyłam czyjś post „ Dziś omal jedna piękna dziewczyna nie popełniła samobójstwa. Martwię się o nią, chociaż prawie w ogóle jej nie znam. Chce jej pomóc ale jak?” poczułam, że to o mnie. Napisałam do osobnika, który umieścił ten post. „ Jeśli jej nie znasz to po co starasz się ją od tego odciągnąć. Jeśli chciała to zrobić to i tak to zrobi. Widocznie miała powody, które były niepodważalne.” Długo nie czekałam na odpowiedź, lecz gdy to przeczytałam popłakałam się.
„Dziś gdy ja spotkałem, widząc jej piękne oczy… Chce być powodem jej życia.”
Kilka dni nie chodziłam do szkoły, rodzice nawet tego nie zauważyli. Chciałam przeczekać kilka dni, aby znowu pójść na mostek. Od tamtego dnia minął tydzień, nie wiem jak Chen zdobył mój numer telefonu. Wypisywał do mnie każdego dnia, starając się pomóc mi. Nie odpisywałam mu z początku, potem nie byłam wstanie nie odpisywać. Zaczęliśmy wymieniać między sobą sms’y. Na początku rozmawialiśmy normalnie, z czasem nasze rozmowy przeszły w zwierzenia. Opowiedział mi o swoim przyjacielu, który popełnił samobójstwo kilka lat temu. Od tamtej pory przychodzi tam co jakiś czas zostawiając znicz lub kwiatka. Ciągle dopytywał czemu tak bardzo mi zależy na tym by zrobić to co jego przyjaciel. Wtedy przestawałam odpisywać. Rano jednak budziłam się z kilkoma wiadomościami od niego. Pewnego dnia, padało jak cholera. Poczułam się wtedy fatalnie. Kręciło mi się w głowie, byłam osłabiona, do tego mój żołądek skurczył się stanowczo za bardzo. Od tamtego dnia codziennie chodziłam do toalety by wywołać wymioty. Zjadałam coś tylko po to by móc wymiotować. Szłam po schodach zmierzając ku kuchni. W ręku trzymałam telefon i czytałam wiadomość od Chena. „ Czy jeszcze wrócisz do szkoły?” . Chciałam mu odpisać, że raczej nie, ale nie byłam w stanie. W głowie kręciło mi się coraz bardziej. Nie wiedząc co się ze mną dzieje wystraszyłam się. Usiadłam na środku schodów i wykręciłam numer Chen’a. Byłam przerażona, nie byłam już pewna czy na pewno chce umrzeć. Gdy chłopak zaczął się mną interesować poczułam trochę ciepła. Po chwili rozszedł się sygnał połaczenia.
- Hallo? JaeKim wszystko w porządku?- zapytał przerażony chłopak gdy tylko odebrał.
- Możesz do mnie przyjść teraz?- spytałam i nagle zrobiło się ciemno. Moje ciało zaczęło opadać, zaczęłam spadać ze stopni.
Czułam przeszywający ból całe moje ciało. Słyszałam pikanie, czyjaś ciepła dłoń okrywała moją. Starałam się zmusić powieki do otwarcia. Skupiłam się na tym bardzo mocno, lecz to było bardzo trudne. Spróbowałam poruszyć chociaż palcem, drgnął jestem tego pewna. Jeszcze raz postarałam się otworzyć oczy. Udało się. Musiałam przyzwyczaić się do jasnego oświetlenia. Gdy wzrok przyzwyczaił się rozejrzałam się po pomieszczeniu. Białe ściany, szare kafelki, łóżko szpitalne na którym leżałam i jakiś sprzęt, który był przyczepiany do mnie różnymi małymi linkami. Spojrzałam w kierunku mojej dłoni, zobaczyłam chłopaka o jasnobrązowych włosach. Głowę miał położoną przy mojej dłoni i swoją dłonią okrywał moją. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami ze zdziwienia. Nie chciałam go budzić, ale czułam jak mi ciało drętwieje i musiałam chociaż trochę poruszać rękoma. Delikatnie starałam się wyślizgnąć z uścisku chłopaka, niestety obudziłam go. Zaspany, nie wiedząc co się dzieje spojrzał na mnie tymi cudnymi oczami.
- Obudziłaś się… Nareszcie…- wyszeptał. W jego oczach pojawiły się łzy.
- Co się stało?- spytałam niepewnie.
- Zadzwoniłaś do mnie z prośbą bym przyszedł, zanim zdążyłem coś powiedzieć usłyszałem huk dobiegający z telefonu. Wystraszyłem się i przybiegłem do ciebie jak tylko dowiedziałem się od ludzi gdzie mieszkasz- wyszeptał. Łzy, które jeszcze niedawno napłynęły mu do oczu spłynęły.
- Co mi jest?- wiedziałam, że to coś innego niż zwykłe osłabienie spowodowane moim zachowaniem ostatnim. Otwierał usta i zamykał. Bił się z myślami, musiał mi coś powiedzieć, ale chyba tego nie chciał. W tym momencie weszli do pomieszczenia szpitalnego moi rodzice. Matka miała przerażone oczy, ojciec jak zawsze miał poważna minę. Coś było nie tak. Moje serce zaczęło bić coraz mocniej. Chen wstał z krzesełka i ustąpił miejsca mojej matce. Patrzyłam na rodziców z lekką pogardą. Musiałam trafić do szpitala by zwrócili na mnie uwagę? Czułam jak łzy nadchodzą, starałam się je powstrzymać.
- Kochanie… Musimy porozmawiać…- głos mojej matki załamał się.
Od dnia kiedy dowiedziałam się, że nie tyle co wyniszczyłam organizm co jestem chora na białaczkę Chen odwiedzał mnie codziennie w szpitalu. Mój organizm nie był zdolny do walki, zbytnio był osłabiony. Moje poczynania zniszczyły wiele narządów, zwłaszcza żołądek, który przestał potrzebować jedzenia. Coraz bardziej stawałam się przeźroczysta, życie uciekało ze mnie w bardzo szybkim tempie. Pogodziłam się z rodzicami, którzy od brązowowłosego dowiedzieli się o tym, że chciałam popełnić samobójstwo. Nie byłam zła na niego. Jak mogłam się złościć, gdy jego uśmiech był powodem dla którego budziłam się każdego ranka zapominając o tym, że niedługo przestanę istnieć. Dzięki niemu ja sama się uśmiechałam. Gdy moich rodziców nie było w sali chłopak kładł się obok mnie na łóżku obejmując przy tym czule. Zachowywaliśmy się jak para, wiele razy prosiłam by nie litował się nade mną. Zawsze odpowiadał z ogromna powagą i szczerością w oczach, że on robi to dla swojego serca, które mnie pokochało. Nie wierzyłam mu tak naprawdę do końca, dopiero teraz gdy już mnie nie ma mam pewność, że jego uczucia były prawdziwe. Moja śmierć nie była bolesna, zmarłam podczas snu. W jego ramionach, z jego ustami na czubku mojej głowy. Chen nie przeżył wielkiego załamania, był przygotowany na to tak jak ja. Spędziliśmy razem cudne dwa miesiące. Nieważne, że każda nasza randka odbywała się na terenie szpitala. Czasem mogliśmy wyjść do parku szpitalnego, wtedy prowadził mój wózek w kierunku jednej z ławek. Sadzał na swoich kolanach i rozmawialiśmy. Gdy mnie całował czułam, że życie jest piękne. Za to mu dziękuję, za pokazanie, że świat jest cudowny. To wszystko dzięki niemu, dzięki niemu odeszłam z tego świata z uśmiechem, bo dostałam dowód na to, że jednak może być kolorowo. Teraz czuwam nad nim każdego dnia, tak jak on nade mną od tamtego pamiętnego spotkania na mostku.
                Niewiarygodne jak jeden człowiek potrafi zdziałać cuda. Wystarczy jedna osoba by życie przestało być okrutne i szare. Czasem jest już za późno jak w tym przypadku, ale nawet jeśli w ostatniej chwili możesz dowiedzieć się czegoś tak cennego jak to, że życie nie tylko jest okrutne, ale ma w sobie piękno… To wtedy twoja śmierć nie jest wcale taka smutna, bo dowiadujesz się czegoś najważniejszego.  Za każdym razem gdy pomyślisz o śmierci zastanów się czy naprawdę wszystko jest takie beznadziejne. Jeśli tak jest to zrób jeszcze jedną rzecz. Poszukaj czegoś co będzie piękne. Poszukaj pomocy. Naprawdę świat nie musi być tylko szary, możesz go zmienić. Zawsze. Zacznij kolorowanie od siebie. A potem poszukaj sprzymierzeńców.


~Dla wszystkich tych, którzy mają ciężko. Poszukajcie pomocy

… we mnie.


W opowiadaniu zostało napisane wszystko co mam do powiedzenia na ten temat. 
~Yehet

3 komentarze:

  1. Cóż mogę powiedzieć...to było...takie..piękne ;-; i takie...no....*szuka odpowiednich słów)...piękne ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak już Ci pisałam to opowiadanie jest cudowne <33 i płacze za każdym razem gdy je czytam TT Dziękuję za napisanie czegoś tak pięknego i.. pocieszającego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne <3 Płaczę ;; Nie ma słów by opisać jakie to jest cudne ♥ ;* <3

    OdpowiedzUsuń