piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 3 ~ChanYeol

To bardzo trudne opowiadanie, ciężko jest je pisać mimo iż może nie wygląda na takie. To trudny temat bawić się emocjami, opizywać je. Opisywać rozdwojona rzeczywistość, tą w snach i tą prawdziwą. Takie pisanie to trudna sztuka. To moje wyzwanie i Ohorat. Jednak staramy się pisać to i pracujemy ciagle nad sobą. Pisałam juz kilka opowiadań majacych na celu coś więcej niżzwykły ff. Jednak to... To jest cholernie trudne bo wymagam od siebie wiecej niż zwykle pisząc je. Robimy to dla jednej osoby głównie, ale jest to też przeznaczone do wszystkich tych zagubionych, szukajacych czegoś innego... Ona ma wam pomóc na walkę z czymś wielkim. Walkę z własnymi lękami, własnymi przemyśleniami. Ma wam dać do myślenia jak i nam. Ma sprawić cośczego zwykłe słowa nie sprawia. Niechto opowiadanie będzie czymś więcej. Dla mnie jest to podwyższenie swoich umiejętności o które się obawiam. Mam wrażenie, że poziom nie wzrasta lecz spada... Jednak nie tylko to daje mi pisanie tego. Dzięki temu sama dogaduję się z własną wewnętrzną stroną lepiej. Nie wiem czywy tak czujecie czytając to, ale ja pisząc tak... 

Wasza Yehet!







Szłam po lesie nie rozglądając się dookoła. Znaczenie otaczającej mnie przestrzeni było niewielkie, równie dobrze mogłabym iść po plaży o zachodzie słońca. Przymknęłam na dosłownie chwilę powieki, wzięłam głęboki wdech. Otworzyłam je i moim oczom ukazał się zachód słońca. Nie zastanawiało mnie jak to się stało, że tak szybko znalazłam się w tym miejscu. Mijali mnie ludzie z zamazanymi twarzami, albo po prostu nie chciałam widzieć ich twarzy. Wszystko było jakby za mgłą. Usłyszałam z dala dobiegające krzyki ludzi, nie potrafiłam określić czy są one radosne czy też może paniczne.
- Czym się różni radość od strachu?- zapytałam sama siebie.
- Czym się różni mężczyzna od kobiety?- zapytał męski głos. Spojrzałam za siebie, stał tam wysoki chłopak. Brązowe włosy, czekoladowe oczy, odstające uszy. Na jego twarzy widoczny był szeroki wyszczerz buzi ukazujący całe uzębienie.
- Naucz mnie tego- powiedziałam nie zważając na jego pytanie. Bo było kompletnie niedorzeczne. Każdy wie, że kobieta jest inna niż mężczyzna. Ale właściwie czemu? Nie miało to znaczenia.
- Zamknij oczy- posłusznie zrobiłam to o co prosił. Poczułam jak przybliża się do mnie, nachyla nade mną. Czułam jego usta tuż obok mojego prawego ucha. – Wyobraź sobie łąkę, piękne motyle, cudowny zapach kwiatów. Ty i ja. Razem. Wyobraź sobie, że czujesz przyjemne ciepło w środku. Tam gdzie bije twoje serce, powoli rozchodzi się po całym ciele, coraz dalej i dalej. Aż po koniuszki palców u stóp. Widzisz to?- spytał, delikatnie pokiwałam głową.
- Nie wiem czym jest piękno, nie potrafię określić jaki jest cudowny zapach kwiatów. Jednak myśl o tobie działa na mnie uspokajająco, powiedz mi czemu? – zapytałam. Zanim usłyszałam odpowiedź, kąciki moich ust na wypowiedziane przeze mnie zdanie uniosły się. Dość wysoko.


Obudziłam się w środku nocy, zalana potem, przed oczami stanęły mi obrazy z moich koszmarów. Rozwalone auto, drzewa, krew, potłuczone szkło, do tego czyjś męski głos chodził ciągle po mojej głowie. To wszystko nie dawało mi spokoju od kilku dni. Słone krople poleciały z moich oczu, znałam te uczucie, które właśnie mnie ogarnęło.
Ból.
Przeogromny ból.
Smutek.
Tęsknota za rodzicami, wprawiała mnie w przygnębienie.
Każdej nocy było dosłownie tak samo, wstawałam z płaczem, krzyczałam i rzucałam się na łóżku. Przybiegała jakaś pielęgniarka i wstrzykiwała mi środek uspokajający, zasypiałam. Dokładnie od tygodnia wszystko było takie samo. Mój każdy dzień od czasu przebudzenia się ze śpiączki był coraz gorszy. Coraz więcej sobie przypominałam, coraz więcej cierpienia doznawałam.
Kilka dni później zaczęła się terapia z psychologiem. Każdego ranka i wieczora przychodziła do mnie kobieta w średnim wieku. Wypytywała o wszystko i o nic. Próbowała nawiązać ze mną jakiś kontakt. Nie chciałam z nią rozmawiać, nie miałam o czym. Jednak kilka sesji z tą kobietą, a ja zaczęłam się odzywać. Pytałam ją o wszystkie szczegóły. Często odpowiadała, że sama muszę sobie przypomnieć wiele. Potwierdziła moją teorię wypadku, ale na pytanie jakim cudem ja przeżyłam nie odpowiadała. Z niewiadomych mi przyczyn mówiła, że nie może mi tego powiedzieć. Ciągle tłumaczyła, że wszystko co się stało podczas wypadku i jak to się stało muszę sam sobie przypomnieć. Ona opowiadała co mi jest, ile będę w szpitalu i starała się pozbierać myśli.
Pewnego ranka zaczęłam opowiadać jej o chłopaku, który miał brązowe włosy, odstające uszy i do tego szeroki uśmiech.  Sama nie wiedziałam skąd znam tego gościa, na początku myślałam, że mój umysł wyobraził sobie kogoś, potem, że tak wyobrażam sobie doktora tylko młodszą wersję.  Wszystko było nie tak jak trzeba. Jednak kilku pytań nie zadałam kobiecie nigdy. Mimo iż pewnie wytłumaczyłaby mi to jednak nie pomogłaby się ich nauczyć.  Byłam ciekawa co sprawia radość innym, jakie to uczucie, jakim uczuciem jest miłość. Poznałam same najgorsze z odczuć po przebudzeniu. Nadal szarpana między kilkoma negatywnymi emocjami nie byłam zdolna do zrozumienia tych dobrych. Błądziłam między smutkiem, żalem, złością, nienawiścią i przeogromnym bólem. Tęsknota za rodzicami sprawiała, że zaczynałam zagłębiać się w sobie i nie pozwalałam sobie na otwarcie. Nie rozmawiałam z nikim prócz panią psycholog. Mimo iż niewiele bo zazwyczaj zadawałam krótkie pytania, albo oddawałam krótkie odpowiedzi. Sama w swojej głowie szukałam odpowiedzi na kilkaset nierozwiązanych zagadek jakie były wokół mnie.
...
Chłodny wiatr rozwiewał moje włosy, czułam jak wszystko wiruje. Stałam ubrana zaledwie w białą koszulę nocną na ramiączkach, dość krótka w dodatku. Lodowate płytki w wielkim holu jakiegoś dziwnego miejsca sprawiały, że czułam jakby moje stopy stąpały po rozsypanych szpilkach. Było ciemno, z okna pod wpływem wiatru trzaskały co chwila. Poczułam strach. Zimno opatulało mnie całą. Co chwila przez moje ciało przechodziły nieprzyjemne dreszcze. Poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach. Wrzasnęłam tak głośno jak się dało jednak nic nie wydobyło się z mojego gardła, żaden dźwięk, żaden pomruk, nic. Odwróciłam się w stronę przybysza. Patrzył na mnie dużymi, czekoladowymi tęczówkami, delikatnie uśmiechał się, brązowe włosy zmierzwione od wiatru, odstające uszy. Całkowicie odruchowo schowałam się w jego ramionach przyciskając swoje ucho do jego klatki piersiowej. Jego bicie serca było czymś wyjątkowym, stało się to melodią, którą chcę słyszeć.  Tylko to się liczyło, on i jego melodia serca.




niedziela, 30 listopada 2014

Magia ~Kai.

Tak, tak. Znowu Kai. Ale cóż tylko takie mam na składzie... Cóż obiecuję poprawę i napiszę z kimś innym następnego one shota. W komentarzach napiszcie kogo byście chcieli! <3
Przepraszam za moja długą nieobecność!


                Weekend zazwyczaj jest czasem odpoczywania, w moim przypadku tak nie było. Od rana do wieczora biegałam od pracy do pracy. Restauracja-zmywak, kolejna restauracja – zmywak, pizzeria – jako dostawca rowerowy i najgorsza… Szkoła tańca dla bogatych.  Zawsze najwięcej czasu zajmowało mi tam, całe wieczory spędzałam tam a weekendy  nawet od południa już tam byłam. Tak w tej szkole nawet w soboty rano dzieciaki się szkolą. W takiej sytuacji finansowej byłam przez moją matkę. Porzuciła mnie i ojca gdy skończyłam dwanaście lat. Ojciec się załamał i wpadł w alkoholizm. Nic nie było po mojej stronie. Gnębił mnie i bił. Uciekłam do babci, niestety ona też nie może dać mi idealnego życia. Schorowana, ale jednak kochana i cudowna kobieta. Zarabiam na swoje utrzymanie, ona na swoje zarabia będąc krawcową dla różnych ludzi. Czasem sprząta domy innych. Wszystko zależy od tego jak się czuje. W szpitalu jest raz na trzy miesiące.
Wbiegłam zmachana do szkoły tańca, szybko znalazłam się w kantorku z rzeczami do sprzątania.  I kolejne godziny zleciały na sprzątaniu wielkiego budynku. Została mi tylko jeszcze jedna z sal. Nie lubiłam do niej najbardziej wchodzić, zawsze ćwiczył tam jeden chłopak a dookoła było kilkanaście piszczących dziewuch. Wszyscy patrzyli wrogo na mnie, zawsze gdy wchodziłam oni wychodzili. Tak naprawdę ten chłopak zostawał zawsze dłużej niż powinien, przez co ja wracałam do domu po nocy.
Weszłam do Sali numer 304 i pierwsze co zwróciło moją uwagę to, to że muzyka nie grała. Nie było też żadnych dziewczyn, chłopaka też. Ucieszyło mnie to, bo to oznaczało, że wrócę wcześniej. Po chwili sprzątania pomieszczenia usłyszałam trzask dobiegający z szatni. Wystraszyłam się. Poszłam sprawdzić co się dzieje, ale to co zobaczyłam zszokowało mnie całkowicie. Dwóch uczniów biło się. Jedne z nich blondyn, włosy postawione na żel, wyraziste kości policzkowe. Drugi brązowe włosy, wydajne wargi, które były stworzone do całowania kobiet, lekko pulchne policzki, ciemna karnacja. Diabelnie seksowny trzeba to przyznać. Rozpoznałam w nim tego, który zazwyczaj ćwiczy do późna.
- Myślałeś, że jak przelecisz moją laskę to się nie dowiem?! – wydarł się blondyn. Trzymał tego drugiego za koszulkę i przyciskał do szafek.
- Każda chce wejść mi do łóżka i każda się chwali tym jeśli jej się uda. Są też takie, które najzwyczajniej w świecie rozpowiadają, że je rozdziewiczyłem. Tak jest w przypadku MinYoung. Chłopie opanuj się, bo nie lecę na tego typu laski. Jak dla mnie ona nic nie ma w sobie- zaśmiał się ku mojemu zdziwieniu brązowowłosy.
- Co ty powiedziałeś?!- kolejne krzyki tamtego. Zacisnął mocno pięść i wymierzył w stronę roześmianego. Pisnęłam wystraszona, czego zaraz pożałowałam. Oboje spojrzeli na mnie wrogo. – Wyjdź stąd szmato póki proszę- to jak nazwał mnie blondyn jedynie mnie wkurzyło.
- Sam jesteś szmatą, w dodatku z utlenionymi włosami! – odparłam dumna z siebie, że jestem pyskata.
 Zaskoczyło to obu, jednak brązowowłosy wykorzystał sytuację i mocno uderzył kolanem w brzuch swojego napastnika. Ten się skulił i zaczął lekko kaszleć. Byłam w szoku, poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę i wyprowadza z szatni, a potem z całego budynku. Dopiero jak przestaliśmy biec zorientowałam się co się dzieje. Stałam w jakimś ciemnym zaułku z brązowowłosym. Lekko dyszał, tak jak i ja. Nie wiedziałam co się dzieje.
- Następnym razem wyjdź grzecznie a nie pyskujesz- powiedział i odszedł. Odczekałam pół godziny i ostrożnie wróciłam do szkoły tańca. Po blondynie nie było śladu, więc szybko zabrałam się za sprzątanie.
Niedzielne ranki były cudowne, to jedyny dzień kiedy nie musiałam za wiele robić. Jedyne co robiłam to gotowałam obiad i leniuchowałam z babcią. Uwielbiałam spędzać z nią czas, wiele opowieści słyszałam z jej bujnego życia. Moja babcia kiedyś była tancerką, jeździła z grupą teatralną i dawała występy dla różnej publiczności. Ciekawiło mnie jak to jest, ale nie było mowy abym mogła nauczyć się tańca bo niby gdzie? W mojej szkole nie było takich zajęć. Zwykła szkoła publiczna z dużą ilością zakazów i nakazów.
Głośne walenie do drzwi zmusiło mnie do zaprzestania leniuchowania i pójścia zobaczyć kto to. Babcia zacisnęła delikatnie dłonie ja jednak niczego nieświadoma po prostu otworzyłam drzwi. Strach ogarnął mnie całkowicie, gdy zobaczyłam wysokiego mężczyznę, w brudnych ubraniach, nieumytych włosach. Chwiał się na nogach a do tego śmierdział dymem papierosowym i alkoholem. To był nie kto inny jak mój ojciec. Siłą wszedł do mieszkania, przeszukał wszystkie szafki, szuflady, zajrzał do każdego zakamarka aż znalazł to czego chciał. Oszczędności mojej babci. Zaczęłam się z nim kłócić. Oberwałam w policzek. Moja babcia starała się mnie uspokoić, prosiła abym przestała i pozwoliła na to. Wyszedł, zostawiając po sobie łzy, bałagan i kolejną ranę na moim sercu. Kazałam babci dzwonić na policję, a ja pobiegłam za ojcem. Znalazłam go w parku. Siedział popijając najtańszy alkohol ze sklepu jaki można dostać wraz ze swoim kolegą od picia.
- Oddawaj pieniądze!- wydarłam się, zaczęłam go okładać pięściami i płakałam jednocześnie. Wytrąciłam butelkę z alkoholem co wywołało ogromną złość u mojego taty. Popchnął mnie na trawnik. To wszystko działo się w biały dzień. Mówią „niedziela dniem spokoju”. Ludzie nawet nie patrzyli na to co się działo, mieli w nosie to, że zaraz mogę zostać skatowana przez własnego ojca.
- Co to za mała dziwka? Mogę się z nią zabawić?- spytał drugi typ, równie odrażający co mój ojciec.
- Nawet się nie waż- usłyszałam, jednak nie wyszło to z ust mojego ojca. Ten się śmiał i mówił rób co chcesz jeśli dasz mi za to kasę. Typek, który chciał się do mnie zbliżyć oberwał pięścią w twarz. Mój rodzic zamiast mnie bronić śmiał się jak opętany z tego. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Poczułam czyjąś dłoń na nadgarstku. – Uciekaj!- wydarł się nieznajomy przybysz. Byłam tak zapłakana, że nie widziałam jego twarzy dobrze. Jednak ten głos znałam… Zrobiłam co kazał, uciekłam.
Po tamtej akcji z moim ojcem, długo wracałam do siebie. Chodziłam wystraszona przez tydzień. Starałam się unikać kontaktu wzrokowego z chłopakiem ze szkoły tanecznej. To on mi wtedy pomógł, tego głosu z niewiadomych mi przyczyn nie potrafiłam zapomnieć. Nie było mowy o pomyłce żadnej.  Tego dnia musiałam jak najszybciej skończyć pracę, gdyż tego wieczoru wraz z kuzynką miałam imprezować z okazji jej urodzin. Na szczęście chłopak szybko wyszedł z Sali, jeszcze zanim ja się tam zjawiłam. Pobiegłam czym prędzej do domu, ubrałam się w ciemne jeansy, granatowy top z cekinami u góry, trampki, oraz marynarkę czarną. Nie miałam ciuchów odpowiednich na imprezowanie w klubie, nie lubiłam tam chodzić. Zrobiłam wyjątek tylko dlatego, że to urodziny InYoo. Prezent dostała już jakiś czas temu gdy byłyśmy na mieście razem kupiłam jej sukienkę specjalnie na tą okazję.
Wyszłam z bloku, a na dole spotkałam niewysoką blondynkę uśmiechniętą od ucha do ucha. To właśnie InYoo, moja jedyna przyjaciółka i kuzynka w jednym. Jej sytuacja finansowa była lepsza niż moja, ale nie była bogata. Po prostu nie klepała biedy. Jej rodzice dali pieniądze dla nas na wstęp do klubu i ewentualny alkohol, uprzedzili jednak, że mamy uważać i nie pić za dużo. Jasne było, że ja nie wypiję nic prócz soku pomarańczowego. Nienawidzę alkoholu, unikam jak ognia.
Gdy weszłyśmy do klubu od razu poczułam się źle. Opary od papierosów raziły mnie, wymieszane to z potem, wódką oraz piwem. Moja kuzynka od razu pobiegła do baru zamawiając sobie duże piwo, ja poprosiłam o sok. Po tym jak wypiła piwo ruszyłyśmy na parkiet. Z początku tańczyłam nieśmiało, ale przy InYoo szybko rozluźniałam się i tańczyłam odważniej. Jakiś chłopak porwał ją do tańca, a ja nie chcąc tańczyć sama wróciłam do naszego stolika i usiadłam tak aby mieć oko na „szaloną” dziewczynę. Czas mijał, a ona coraz więcej piła i tańczyła.
- Strasznie poważna jesteś- zaśmiał się ktoś. Był to chłopak ze szkoły tanecznej. Nie odpowiedziałam, odwróciłam wzrok nie chcąc na niego patrzeć nawet. Tak bardzo się wstydziłam… Po pewnym czasie blondynka przyszła i oznajmiła mi, że idzie ze swoim nowym oppą. Zdziwiona spojrzałam na nią, a ona opierała się o nikogo innego tylko brązowowłosego chłopaka. Próbowałam ją powstrzymać, ale nie dawała się przekonać. Wyszła z nim, zostawiając mnie samą.
- Onni jaka ja głupia! Nie mogę uwierzyć, ze to zrobiłam! Jak mógł wykorzystać to, że jestem całkowicie pijana!- krzyczała do słuchawki InYoo. Opowiedziała mi jak to tego ranka obudziła się w pokoju w samej bieliźnie u chłopaka z klubu. Poczułam gniew , nie tylko na niego ale też na nią. Jednak za bardzo kochałam ją aby karcić jej zachowanie.
- Spokojnie InYoo, zapomnij o tym proszę- odpowiedziałam i rozłączyłam się. Sobota popołudnie, poprosiłam szefów moich dorywczych prac o to aby mieć dzisiaj wolne. Biegłam ile miałam sił w nogach do szkoły tanecznej. Miałam nadzieję spotkać tam jego.
Weszłam do Sali mimo zamierzeń po cichu, muzyka zaczęła mnie wypełniać a ja nie potrafiłam oderwać oczu od niego. W jednej sekundzie znalazłam się w zupełnie innym świecie, w świecie gdzie wszystko było takie… Takie magiczne. ( coś takie tańczył Ps. Cudowne to *.*  https://www.youtube.com/watch?v=EVNIQ5ImgSc ) Jego ruchy, takie pewne i zdecydowane, seksowne , uwodzicielskie… Nie myślałam racjonalnie w tamtym momencie. Wszystko od jego pracy stóp do mimiki twarzy urzekło mnie. Poczułam coś w środku, moje serce zaczęło łomotać, ręce miałam lodowate a twarz gorącą. Ciarki na plecach przechodziły mnie, do tego miałam wrażenie, że zaraz zacznę się ślinić na jego widok.  Muzyka ucichła a ja otrząsnęłam się, ale moje serce dalej waliło jak oszalałe.
- Nie ładnie podglądać- usłyszałam. Pięć minut zajęło mi pozbieranie myśli i zastanowienie się po co ja tak właściwie tu przyszłam.
- Ty cholerny dupku jak śmiałeś ją wykorzystać!- wydarłam się i zaczęłam się zbliżać do niego, co było błędem. Im bliżej byłam tym moje serce biło mocniej. Stanęłam w połowie drogi.
 - Tą blondynkę? Sama wskoczyła do łóżka- zaśmiał się ironicznie.
- Jesteś najgorszym facetem jakiego znam!
- A twój ojciec? Wisiało mu to czy tamten facet cię zgwałci, czy jaka cholera. Więc nie mów, że jestem taki straszny! Do niczego nie zmuszam dziewczyn!- pierwszy raz słyszałam aby podniósł głos, wiele razy widziałam jak bił się z chłopakami ale zawsze utrzymywał opanowanie.
- Jak śmiałeś…- wyszeptałam. Nie chciałam wracać do tamtego dnia, nie miał prawa tak mówić…
- Czy myślenie, że przespałem się z nią to jedyny sposób abyś przestała mnie unikać?- powiedział z dziwną złością. Spojrzałam na niego zdziwiona. – Następnym razem prześpię się z nią naprawdę to wtedy co zrobisz? Pocałujesz mnie? – zaśmiał się a ja jeszcze bardziej otworzyłam usta ze zdziwienia. Kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Nie… Nie przespałeś się z nią?- powiedziałam niepewnie.
- Nie, wyszedłem z nią aby cię ze złościć za to, że mnie olałaś. Była kompletnie pijana i nie chciała powiedzieć gdzie mieszka więc zabrałem ja do siebie. Ulokowałem w swoim pokoju, w swoim łóżku a sam spałem na podłodze- czułam, że mówi szczerze.
Wyszłam tak szybko jak weszłam. Zostawiłam go samego. Moje myśli były niepoukładane i kompletnie nie mogłam sobie z nimi poradzić. Nie wiedziałam o co uchodziło „ co wtedy zrobisz? Pocałujesz mnie?”. Jednak najważniejsze było, że moja kuzynka była czysta.
Minęły dwa tygodnie od tamtego zdarzenia. Sprzątałam sale taneczną, byłam zmęczona jednak coś mnie kusiło aby włączyć cicho muzykę i zatańczyć. Włączyłam pierwszą lepszą piosenkę, która okazała się być utworem znanego zespołu „girls generation – Mr.Mr,” znałam dokładnie układ jaki tam tańczą dziewczyny, nie raz oglądałam teledysk. Zaczęłam tańczyć tak jak robią to one w teledysku, poczułam jak moje ciało dzięki temu się odpręża, moje usta wykrzywiały się w uśmiech. Wiedziałam, że nikogo nie było już w budynku więc włączyłam muzykę trochę głośniej i znowu zaczęłam tańczyć. O tak, sprawiło to wiele radości. Pogrążyłam się w swoim świecie. Muzyka się skończyła a ja zawiedziona wyłączyłam sprzęt i powróciłam do rzeczywistości.
- Dobrze się ruszasz, wiele trzeba potrenować ale coś w sobie masz- usłyszałam i podskoczyłam wystraszona.  W wejściu stał nie kto inny jak brązowowłosy chłopak, którego nie chciałam widzieć.
- Przeprasza, już znikam- powiedziałam i chciałam szybko wyjść, ale złapał mnie za nadgarstek.
- Czemu uciekasz? Dlaczego znowu mnie unikasz? Co jest z tobą do cholery!- powiedział wściekły.
- Zostaw mnie, proszę…- wyszeptałam.
- Od tamtego zdarzenia w parku chcę z tobą porozmawiać, ale ty mnie unikasz jak ognia- spojrzałam zdziwiona na niego, ale się nie odezwałam. Chciałam aby kontynuował. – Nie wiem jak to powiedzieć, bo nie mówię takich rzeczy na ogół… Więc powiem wprost- wyglądał na bardzo speszonego tym co chciał powiedzieć. – Podobasz mi się- usłyszawszy to nie wiedziałam co robić i chciałam wyjść ale on pociągnął mnie znowu za nadgarstek i wpadłam prosto na niego, a co najdziwniejsze nasze usta się spotkały. Wykorzystał sytuację, że jestem w szoku i wetknął delikatnie swój język do mojej buzi. Poddałam się mu. Pocałunek był… Był magiczny, tak samo jak on i aura wokół niego gdy tańczył. – Podobasz mi się od dawna, ale to od tamtego dnia w parku poczułem, że muszę cię chronić, że chce być przy tobie zawsze…- wyszeptał mi na ucho gdy tylko oderwaliśmy nasze usta od siebie.

Jak bajka prawda? Wiele osób tak uważa… Ale taka jest nasza historia. Ale bajką nie będzie to co dzieje się później. Mimo miłości i tego, że jesteśmy szczęśliwi to nie ma dnia bez kłótni. Nasze temperamenty nie pozwalają na to. Ale nadal jest… Jest magicznie. 




Zapraszam do komentowania! <3

~Yehet.

sobota, 8 listopada 2014

Beznadziejne życie ~ Kris

Witajcie wszyscy!! <3
Chciałam się z wami podzielić opowiadaniem, które napisałam specjalnie dla Yehet. Jej się podobało z czego bardzo się cieszę i mam nadzieje, że wam również ono przypadnie do gustu.
Zapraszam wszystkich do czytania :)
***

Głęboki wdech i kolejne odbicie piłki o betonową powierzchnie boiska do koszykówki. Uwielbiałam to. Koszykówka była dla mnie całym moim życiem. Od kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki pomarańczową piłkę do kosza wiedziałam, że to jest to. Moja pasja.
Zaczęłam grać kilka lat temu. Chciałam uciec od problemów, moi rodzice się rozwiedli, mnie dręczyli w szkole. Będąc na boisku nic innego się nie liczyło. Uwielbiałam ćwiczyć aż do utraty tchu. Często wracałam do domu już późno w nocy, mocno spocona całodniowym bieganiem, ale byłam dzięki temu choć na chwilę szczęśliwa.
- To znowu ona? Czemu jest tutaj za każdym razem?- usłyszałam jakiś oburzony głos piskliwej dziewczyny. Podniosłam na nią wzrok i zorientowałam się, że to po raz kolejny napalone fanki chłopaka, który często przychodził na boisko. Zazwyczaj nie zwracałam na niego większej uwagi, skupiałam się na celnym rzucaniu. Niestety on dosyć często lubił mi dokuczać, twierdził, że koszykówka nie jest dla dziewczyn, że powinnam sobie darować. Mówił to z dużym drwiącym uśmieszkiem. Za każdym razem kiedy pojawiał się on, pojawiały się też te dziwne fanki. Nie wiedziałam co w nim widzą, owszem był przystojny, nawet bardzo, ale był totalnym gburem i ponurym dupkiem.
- Nadal grasz w kosza?- usłyszałam za sobą męski głos Krisa.- Nie uważasz, że to mało kobieca gra?- uśmiechnął się drwiąco.
- Powiedział koleś w różowych trampkach.- odparłam chcąc aby się ode mnie odczepił. Byłam w złym humorze i wolałam tego nie pogarszać kolejną kłótnią.
- One są filetowe!- odparł od razu. Chyba zezłościłam go krytykując jego zmysł modowy.
- Jasne… Jak uważasz.- mruknęłam i zaczęłam zbierać z ziemi swoje rzeczy. Nie miałam ochoty go oglądać, słuchać jęków tych napalonych dziewczyn. Chciałam być sama.
Niestety jak mieć pecha to po całości, prawda?
Kiedy pakowałam rzeczy do mojej sportowej torby, na boisku pojawił się MinYong. Bezczelny, paskudny, obrzydliwy dupek, który nie daje mi normalnie żyć. Bardzo chciał mnie MIEĆ. Nic innego go nie interesowało. Chciał mnie na własność i tyle. Bywał agresywny, ale zawsze udawało mi się uciec.
- Witaj SoYeon. Tęskniłaś?- powiedział, a ja myślałam, że zwymiotuje. To w jaki sposób on to wypowiadał. Bueh!
- Raczej nie bardzo.- odparłam.
- Co jesteś taka oschła skarbie?
- Nie mów do mnie tak!- krzyknęłam.
Szczerze mówiąc trochę się go bałam. Na początku po prostu używał wobec mnie jakiś tani podryw, ale z czasem stał się odważniejszy. Dotykał moich kolan, ramion. Obrzydzało mnie to i przerażało, a najbardziej kiedy pierwszy raz brutalnie szarpnął mnie za ramię. Przez kilka tygodni miałam ślady jego paznokci na skórze.
Chciałam go ominąć w bramie, ale poczułam, że chwyta mnie za nadgarstek. Gwałtownie odwrócił mnie twarzą w swoją stronę i spojrzał w oczy.
- Będziesz moja. Zapamiętaj to sobie.- mruknął i z miną rasowego zboczeńca oblizał dolną wargę. Wszystkiemu z oddali przyglądał się Kris. Jego twarz nie wyrażała większych emocji, po prostu na nas patrzył jakby czekał co dalej wyniknie z tej sytuacji.
Szybko wyrwałam rękę z brutalnego uścisku i biegiem ruszyłam do domu. W oczach stanęły mi łzy. Byłam wściekła, że MinYong upokorzył mnie na oczach Krisa i jego bezmózgich fanek. Nie chciałam aby ktokolwiek widział jaka potrafię być słaba, bezużyteczna…
Kiedy dobiegłam do domu oczywiście nikogo w nim nie było. Po rozwodzie moja mama, z którą mieszkałam zaczęła bardzo dużo pracować aby mogła utrzymać nas na w miarę dobrym poziomie. Tata oczywiście płacił alimenty, ale te pieniądze były moje. Uzgodnili tak z mamą i tak właśnie było. Miałam na własne wydatki i nie mogłam narzekać na brak środków na koncie. Niestety nie miałam ich gdzie wydawać gdyż nie chodziłam do kina, nie spotykałam się ze znajomymi w kawiarniach, a to dlatego, że po prostu nie miałam znajomych. Wszyscy unikali kontaktu ze mną przez tego popapranego MinYong. Wszyscy się go bali więc nie chcieli zadawać się z kimś kogo on nachodzi. Proste i logiczne.
Z wściekłością rzuciłam się na łóżko i po prostu zaczęłam płakać. Bo co innego miałam zrobić?

***


Po tym incydencie przestałam na jakiś czas chodzić na boisko. Nie chciałam pokazać się YiFan’owi na oczy. Nie po tym jak zobaczył jaka jestem beznadziejna. Miałby kolejny powód do tego aby się ze mnie naśmiewać.
Niestety nie wytrwałam w moim postanowieniu zbyt długo. Boisko do kosza przyciągało mnie niczym magnes. Musiałam grać. To było dla mnie jak powietrze. Bez tego nie da się żyć. Jednak aby uniknąć chłopaka wybrałam się na boisko jeszcze przed wschodem słońca.
Powietrze na zewnątrz, mimo lata było dosyć zimne. Ubrana w moje niebieskie, krótkie spodenki, białą bokserkę i cienką bluzę ruszyłam na boisko. Całą drogę obracałam piłkę w dłoniach i nie spuszczałam z niej wzroku co skończyło się dosyć niebezpiecznym potknięciem. O mało co nie wylądowałabym na twarzą prosto na chodniku, ale jakoś udało mi się utrzymać równowagę.
Rozgrzałam trochę swoje mięśnie i zaczęłam kozłować piłkę.
Wiedziałam, że gra w kosza nie idzie mi najlepiej. Grałam całkiem dobrze, ale chciałam być jeszcze lepsza. Chciałam wszystkim udowodnić, że ja tez coś potrafię. Że dziewczyna może być najlepsza w takiej grze.
Kiedy tylko trochę wprawiłam się w grę na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Nie ten sztuczny, który przyklejałam do twarzy każdego ranka aby nie wzbudzać u mamy jakichkolwiek podejrzeń. To był całkiem szczery uśmiech wyrażający szczęście które mnie ogarniało.
- Cierpisz na bezsenność?- usłyszałam za sobą męski głos przez co upuściłam trzymaną piłkę. Poturlała się w stronę nowoprzybyłej osoby, która zatrzymała ją swoją stopą.
- Kris…- mruknęłam pod nosem.
Co on do jasnej cholery robi na boisku o piątej rano?! Czy ja nie mogę mieć chociaż chwili spokoju?!
Chłopak podniósł piłkę i jak gdyby nigdy nic zaczął kozłować. Uśmiechnął się nie znacznie pod nosem, po czym rzucił piłą trafiając idealnie w siatkę. Był naprawdę dobry…
- Zagramy?- zapytał. Nie za bardzo rozumiejąc jego intencje tylko wzruszyłam ramionami. Nigdy z nikim nie grałam, chciałam zobaczyć jak to jest.
I tak jakoś… Minęły nam trzy godziny. Biegałam, skakałam, kozłowałam. Cieszyłam się tym. To naprawdę było cudowne uczucie mieć z kim grać.
Chłopak kiedy nie było dookoła zupełnie nikogo był całkiem otwarty. Śmiał się, zagadywał mnie, żartował. Robił rzeczy o które nigdy bym go nie podejrzewała.
Po tych kilku godzinach bezustannego grania usiadłam na ziemi ciężko oddychając. Byłam mokra od potu, ale szczęśliwa jak nigdy. Chłopak usiadł nie daleko mnie i podał mi puszkę z napojem. Przyjęłam ją z niemałą wdzięcznością. W ustach miałam istną Saharę od tego skakania i biegania.
- Nie powinnaś pozwolić się tak traktować.- powiedział po chwili naszego dosyć swobodnego milczenia.
- Jak?- zapytałam.
- Ten chłopak ostatnio…
- MinYong jest… Jest skończonym dupkiem, który nie daje mi spokoju.- mruknęłam nie panując nad swoim językiem. Nigdy wcześniej nie powiedziałam nikomu o tym, że chłopak mnie nagabuje. A Krisowi powiedziałam od razu wszystko. O tym jak mnie szarpie, o tym jak mówi, że będę tylko jego. Po prostu o tym, że się go boje.
- Nie powinnaś tego zgłosić?- zapytał. Wyglądał na przejętego tym co powiedziała, ale nie mogłam mu tak od razu zaufać. Zawszę się ze mnie śmiał, a teraz niby jest dla mnie miły i dobry?
- Gdzie?
- Chociażby na policje?
- Policja nic z nim nie zrobi.- powiedziałam pewna. Mimo iż mieliby podstawy aby to zrobić. Jakoś wcześniej nigdy nie pomyślałam o tym aby postraszyć go policją.- Dzięki za mecz.- dodałam i wstałam chcąc iść do domu.
- Przyjdziesz jutro?- zapytał kiedy już ruszyłam.
- Przyjdę.- odparłam nim zdążyłam ugryźć się w język. Sama nie wiem dlaczego, ale chciałam przyjść. W jego towarzystwie czułam jakbym miała chociaż namiastkę normalnego życia. Mogłam udawać, że przyjaźnimy się z chłopakiem, że to jak wczesnej się kłóciliśmy nigdy się nie wydarzyło.

***

Stanęłam przed dużym lustrem w moim pokoju i spojrzałam na moje odkryte przez czarną bokserkę ramiona. Jedno z nich, prawe zdobił olbrzymi filetowy siniak przyozdobiony krwistymi śladami od paznokci. Jeśli by się dobrze przyjrzeć, w siniaku można było dostrzec zarys męskiej dłoni.
Tego dnia, po meczu z YiFan’em, spotkałam na ulicy MinYong’a. Doszło do szarpaniny, chwycił mnie za ramię i w ten oto sposób zostałam obdarzona wielkim filetowym siniakiem. Postraszyłam chłopaka policją i sobie poszedł. To był dla mnie wielki szok. Naprawdę wystarczyło postraszyć go policją i uciekł.
Zrezygnowana pokręciłam głową i naciągnęłam bluzę na ramiona. Zdecydowałam, że nie pokarzę się tak na boisku. Sama nie wiem czemu nie chciałam aby Kris zobaczył mnie w takim stanie.
Może znów pomyślałby o mnie, że jestem beznadziejna?

Pogoda była tego dnia cudowna. Nie myśląc za dużo założyłam koszulkę zakrywającą moje ramiona i wyszłam z domu. Nogi jakoś same poniosły mnie do pobliskiego parku gdzie kupiłam sobie kawę i ruszyłam alejkami osłoniętymi drzewami. Przyjemnie spacerowało się po dróżkach osłoniętych od prażącego słońca, popijało mrożoną kawę z karmelem.
Nie myślałam o niczym konkretnym. Skupiłam moje zmysły na otoczeniu. Przyjrzałam się dzieciom biegającym po wielkim placu zabaw, były uśmiechnięte, wesołe. Później zobaczyłam parę staruszków, ścisnęło mnie serce kiedy zobaczyłam ich splecione dłonie. Miło było zobaczyć, że gdzieś na świecie istnieją takie pary, które przyrzekły sobie miłość do grobowej deski i wciąż się tego trzymają.
Delikatny wiatr przyjemnie pieścił moje odkryte przez shorty nogi, targał moje rozpuszczone włosy. Czułam się dobrze. Było przyjemnie. Jeden z nielicznych dni kiedy nie myślałam o moim beznadziejnym życiu towarzyskim.
Podeszłam do jednego z parkowych śmietników aby wyrzucić pusty kubeczek po kawie i wtedy ich zobaczyłam.
Wysoki blond włosy chłopak stojący do mnie tyłem, kłócił się z jakąś olśniewająco piękną dziewczyną. Miała ona długie, proste, brązowe włosy, śliczną porcelanową cerę, długie nogi idealne dla modelki. Była wysoka, a do tego ubrała wysokie czerwone szpilki, dosyć krótką, ale nadal podkreślającą jej kształty czarną sukienkę.
Chciałam ich zignorować, ale w ostatnim momencie dostrzegłam, że blond włosy chłopak to nie kto inny jak Kris. Dziewczyna coś krzyczała, piszczała, szarpała Krisa za końcówkę jego kraciastej koszuli. Chłopak nie okazywał żadnych emocji, stał i nie robił sobie nic z tego, ze dziewczyna zaraz podrze mu ubranie. Podskoczyłam lekko zdziwiona kiedy dziewczyna z całej siły spoliczkowała Krisa. Słychać było towarzyszące temu głośnie plasknięcie. Chłopak stał z rękami w kieszeni tak jak wcześniej, mruknął coś pod nosem i odwrócił się aby sobie pójść. Jego twarz zwrócona była prosto w moją, nasze oczy się spotkały, ale nie potrafiłam się odwrócić. Po prostu stałam zszokowana i czekałam na to co zrobi chłopak. On jednak szybko odwrócił wzrok i po prostu sobie poszedł. Przeszedł zaraz obok mnie, ale nie odezwał się słowem, nie powiedział zwykłego, głupiego „cześć”.
Zabolało, ale co mogłam zrobić? Nie powinnam była spodziewać się tego, że chłopak po tym jednym meczu zacznie ze mną normalnie rozmawiać prawda?
Otrząsnęłam się z tego mojego chwilowego zawieszenia i ruszyłam dalej. Spacer nie był już taki przyjemny jak wcześniej…

Dotarłam do domu godzinę później. Na dworze już się ściemniało, było duszno bo zbliżała się typowo letnia burza. Weszłam do środka, zdjęłam sandały i ruszyłam do kuchni napić się czegoś zimnego. Zdziwiłam się kiedy okazało się, że mama już jest w domu. Zazwyczaj wracała późnymi wieczorami, rzadko się widywałyśmy. Jakoś tak odruchowo powędrowałam oczami do wiszącego na ścianie kalendarza. Zbliżał się dzień, który nie koniecznie lubiłam. A mianowicie… Moje urodziny. Nie lubiłam ich, ale u nas w rodzinie jakoś specjalnie się je obchodziło. Cała rodzina wydzwaniała z życzeniami, mama zamawiał jakiś fikuśny obiad, ona i ojciec obsypywali mnie prezentami, które nie miały dla mnie kompletnie żadnego znaczenia. Jednak tego dnia zawszę czułam, że są oni ze mną. Że mam kogoś na tym bezsensownym świecie.
- Skarbie!- wykrzyknęła mama szukając mnie po domu. W końcu dotarła do kuchni.- O! Tutaj jesteś.- uśmiechnęła się i nalała sobie lemoniady. Kiedy upiła jeden łyk jej twarz trochę się zmieniła. Jakby zamyślona, zdenerwowana.- Chciałam ci coś powiedzieć…
- Co takiego?- chciałam, bardzo chciałam udawać zainteresowaną, ale chyba mi nie wyszło.
- Wyjeżdżam w delegacje.- palnęła.- I niestety nie będzie mnie na twoich urodzinach. Zrobiłam wszystko aby przełożyli ten wyjazd, ale nie chcieli się zgodzić…- miała wyrzuty sumienia. Lub coś do tego podobne.
- Nie ma sprawy.- odpowiedziałam. Zabrzmiało to zaskakująco szczerze.- Będą przecież inne dni.- uśmiechnęłam się sztucznie. Kobieta bez najmniejszego zająknięcia uwierzyła w to co powiedziałam, uwierzyła w mój wymuszony uśmiech.
- Bałam się, że będziesz na mnie zła.- podeszła i mocno mnie przytuliła.- Nadrobimy to, obiecuje. Pójdziemy na zakupy.- zaszczebiotała i zniknęła w swojej sypialni pewnie się pakując.
Nienawidzę zakupów…- pomyślałam i również zniknęłam w swoim pokoju. Tylko tam czułam się swobodnie, normalnie, nie byłam zmuszona do sztucznego uśmiechania się. Mogłam płakać w poduszkę jeśli chciałam. I tak nikt nic nie słyszał.

Zegarek na mojej ścianie wybił godzinę dwunastą w nocy, a ja nadal nie zmrużyłam oka. Nie mogłam spać, a może nie chciałam. Sama nie wiem. Myślałam o tym, że w urodziny zostanę sama, że nic w moim życiu nie układa się tak jak powinno.
Musiałam w poprzednim życiu zrobić coś naprawdę okropnego skoro teraz mi się tak nie układa.
Wygrzebałam się z pościeli i pospiesznie założyłam leżące niedaleko dresowe spodnie i bluzę. Chwyciłam piłkę do kosza i po prostu wyszłam. Mama już dawno spała, następnego dnia miała jechać w tą całą delegację, nawet nie zauważy, że mnie nie ma.
Całą drogę bawiłam się piłką, podrzucałam ją, kozłowałam. Latarnie oświetlały ulice, nikt się po nich nie kręcił. Taka mała zaleta mieszkania na takim osiedlu, nie kręcił się tutaj nikt podejrzany. Dotarłam na boisko i zadowolona stwierdziłam, że palą się na nim latarnie idealnie je oświetlając. Cieszyłam się, że nie będę musiała grać w zupełniej ciemności. Zdjęłam z siebie bluzę i stanęłam przed koszem w samej czarnej bokserce. Mojego sinego ramienia i tak nikt nie zobaczy więc nie martwiłam się tym.
Odbiłam piłkę kilka razy i rzuciłam. Trafiony za dwa punkty.
Uśmiechnęłam się i powtórzyłam tą czynność.
Kolejne dwa punkty.
Kolejny rzut i następne punkty.
Ostatnio szło mi coraz lepiej. Ale nie satysfakcjonowało mnie to. Nie miałam się z kim zmierzyć więc jaki był sens grania. Czy to co robie w ogóle można było nazwać grą w kosza? Ja tylko rzucam na sucho piłkę…
- Nie było cie rano.- usłyszałam za sobą, o mało co nie dostając mini zawału. Wystraszyłam się nowo przybyłej osoby.
Odwróciłam się do przybysza jednocześnie uginając trochę nogi, gotowa rzucić się w razie czego do ucieczki. Oczywiście nie musiałam uciekać gdyż był to tylko Kris. Tak… TYLKO Kris.
- I co?- mruknęłam odwracając się ponownie do kosza. Rzuciłam i kolejne celne trafienie.
- Coraz lepiej ci idzie.- powiedział zmieniając temat.
Teraz ze mną rozmawia.- pomyślałam.- Ale powiedzieć cześć na ulicy to już nie łaska!
Prychnęłam tylko pod nosem i ruszyłam usiąść na jednej z ławek. Pociągnęłam nogi pod brodę i objęłam je ramionami. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie chciałam z nikim rozmawiać.
- Co tu robisz?- zapytałam w końcu nie wytrzymując. Nawet nie wiedziałam dlaczego, ale kiedy tylko byliśmy samie to… musiałam z nim rozmawiać. Po prostu musiałam.
- Przyszedłem zagrać.- odparł siadając obok.
- W nocy?
- Ty też przyszłaś w nocy.
Wzruszyłam tylko ramionami. Wzrok chłopaka powędrował do nich i chyba zauważył mój wielki siniak. Zaczął on jakoś tak dziwnie zmieniać kolory, idealnie było widać odciśnięte palce chłopaka.
- Co ci się stało?- zapytał… zmartwiony?
- Nieprzyjemny wypadek.
- To ten chłopak?
Pokiwałam tylko głową. Widząc jak przygląda się moim ramionom po prostu naciągnęłam na nie moją bluzę.
- Zgłosiłaś to gdzieś?- dopytywał.
- Postraszyłam go tylko policją.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy. Noc była wyjątkowo ciepła, przyjemna. Miło było po prostu posiedzieć w milczeniu, napawając się ciszą letniej nocy.
Nie wiem jak to się stało, kiedy to się stało, ale Kris wyciągnął ode mnie dlaczego jestem przygnębiona. Nigdy nikomu nie zwierzałam się z moich problemów, a jemu tak po prostu wszystko powiedziałam. Powiedziałam o tym, że rodzice się rozwiedli, że nikogo nie mam, że moja mama zostawia mnie nawet w moje urodziny. Chyba już nie mogłam wytrzymać tego, że sama się tym zadręczam i po prostu musiałam o tym komuś powiedzieć bo inaczej skończę w wariatkowie. Chłopak nic nie mówił, nie przerywał, tylko słuchał i delikatnie potakiwał ze zrozumieniem. Nie spodziewałam się zrozumienia z jego strony.
Nim w ogóle zdążyłam zareagować z moich oczu pociekły łzy. Nie planowałam i nie chciałam płakać, ale kiedy tylko wyrzuciłam z siebie wszystkie moje żale, tak po prostu się stało. Łzy płynęły same, nie mogłam ich opanować. Lekkie chlipanie przerodziło się w mocny szloch. Chłopak wystraszył się, ale nie uciekł. Położył tylko dłoń na moim zdrowym ramieniu i delikatnie mnie objął. Chciał abym się uspokoiła, ale nie mogłam.
Płakałam i płakałam. Nie mogłam się uspokoić chyba przez dwie godziny. Kris siedział i tylko delikatnie mnie obejmował nic nie mówiąc przez ten czas.
- Przepraszam.- mruknęłam wycierając twarz od łez. Nie podobało mi się to, że widział mnie w takim stanie.
- Płacz czasami pomaga.- odparł tak po prostu.- Lepiej ci?
- Mhmm.- przytaknęłam. Wstałam na równe nogi odsuwając się tym samym od chłopaka.- Zagramy?- zaproponowałam.
To właśnie tego teraz potrzebowałam.

Wróciłam do domu koło piątej nad ranem. Oczywiście mama nie wiedziała, ze mnie nie było więc po prostu położyłam się do łóżka i usnęłam. Nie słyszałam jak wychodzi z domu. Nie obudziła mnie żeby się pożegnać tylko wyszła i pojechała.
Spałam do południa, po czym zjadłam późne śniadanie i zaczęłam jak gdyby nigdy nic oglądać telewizję. Telefon w mojej kieszeni zawibrował więc zaciekawiona odczytałam sms’a. Spodziewałam się wiadomości od mamy, że dojechała na miejsce w całości, sms’a od operatora sieci, ale nie czegoś takiego.
„Odwal się od Krisa szmato, ale gorzko tego pożałujesz.”
Prychnęłam pod nosem. Nie wystraszyłam się tego, ale bardzo mnie to rozłościło. Wściekłam się na te parszywe laski, które myślą, że Kris należy tylko do nich. Ale z jednej strony była to jego wina więc wstałam z kanapy i wyszłam z domu ruszając na boisko. Nie myliłam się. Zastałam tam chłopaka grającego z jakimś nie wysokim brunetem.
Podeszłam do niego i z całej siły szturchnęłam go w ramię. Zdziwił się kiedy mnie zobaczył, jego przeciwnik również.
- Mógłbyś trzymać swoje chore, napalone fanki z dala od innych ludzi?!- wrzasnęłam. To nie była jego wina, ale byłam strasznie wściekła i musiałam się na kimś wyładować, a tylko na nim mogłam. Spojrzał na mnie zupełnie zaskoczony. Podstawiłam mu do twarzy telefon z wyświetlonym sms’em. Przeczytał go po czym zmarszczył brwi w grymasie złości.
- Jezu co za dziewczyna.- jęknął.- Słucha… Nie przejmuj się nią. Powiedziałem, że ma się od ciebie odczepić, ale widocznie do niej nie dotarło. Załatwię to przy najbliższej okazji.- powiedział. Pożegnał się z chłopakiem, który z nim grał i zaciągnął mnie na ławkę.
Zdziwiło mnie to co powiedział. Domyśliłam się, że mówił o tej dziewczynie z parku kiedy ich ostatnio widziałam, ale nie widziałam żadnego logicznego wytłumaczenia dla tego co powiedział.
Po co kazał jej się ode mnie odczepić.
- SoYeon! Słońce ty moje!- wykrzyknął jakiś męski głos obok mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że boisko zrobiło się jakoś tak przeraźliwie puste. Przede mną stanął nie kto inny jak MinYong. Myliłam się myśląc, że wystraszyłam go policją.
- Spieprzaj stąd koleś.- warknął Kris nim zdążyłam jakkolwiek zareagować. Zaskoczył mnie tym więc na niego spojrzałam. Miał grymas złości na twarzy, ciskał piorunami z oczu w stronę MinYong’a.
- Że co?- zdziwił się.
- Nie słyszałeś co mówię?! Wynoś się stąd!
- Ty odwal się od mojej kobiety.
- Ona nie jest twoja.- powiedział Kris z pewnością w głosie.- Gdyby była nigdy w życiu nie podniósł byś na nią ręki.- warknął i zsunął z mojego ramienia koszulkę pokazując wielkiego siniaka.
- Nie twój interes co robie ze swoją kobietą.
- Ona nie jest twoja!
Długo się kłócili. Modliłam się żeby nie doszło do rękoczynów. Już widziałam jak Kris zaciska ręce w pięści, jak MinYong zaciska szczęki ze złością.
- Ty i Ja.- warknął Kris.- Mecz koszykówki.
- I co jak wygram?- zaśmiał się szyderczo.
- Nie będę się wtrącał, ale jeśli wygram ja… To zostawiasz SoYeon w spokoju.
- Czyli gramy o SoYeon… Zgadzam się.

To była jakaś abstrakcja. Akcja jak z jakiegoś posranego filmu. Kris i MinYong stali naprzeciwko siebie gotowi do ataku. Nie wiedziałam co się dzieje.
Jakim cudem Kris chce wygrać mnie w meczu koszykówki?
Był dobry w tym to fakt, ale nie miał pojęcia, że MinYong był kapitanem szkolnej drużyny w liceum.  Był nie pokonany w tym co robił. Kris nie miał szans nie ważne jak dobry był.
Nie chciałam na to patrzeć.
Przez większość czasu zasłaniałam oczy i patrzyłam między palcami.
Tego nie można było nazwać uczciwą grą w kosza. MinYong przy każdej możliwej okazji faulował Krisa, podkładał mu nogę, kopał, deptał po stopach. Blondyn mimo wszystko starał się grać w miarę uczciwie. Zaczął unikać głupich ataków swojego przeciwnika , ale nie wszystkie dało radę.
Siedziałam i zdenerwowana podrygiwałam nogą. To było straszne, nie chciałam aby wygrał MinYong, trzymałam więc kciuki za Krisa. Szli niby łeb w łeb, ale to MinYong zawszę pierwszy zdobywał punkty.
Jakiś chłopak, który przechodził przez boisko zgodził się być sędzią w tej rozgrywce. Musieliśmy mieć pewność, że będzie świadek tego zajścia.
- Jak im idzie?- zapytałam podenerwowana.
- 68 do 66 dla tego bruneta.
Wstrzymałam oddech. Minyong prowadził.
- Zostały trzy minuty!- wykrzyknął chłopak, a ja zamarłam.
Trzy minuty…
Obaj byli już wykończeni, Kris dodatkowo trochę poobijany przez przeciwnika i jego nieczystą grę. Czas leciał nieubłaganie, a wynik wciąż był ten sam. Do oczu naszły mi łzy i nie wiedziałam co zrobić.
- 10, 9, 8, 7…- nasz sędzia zaczął odliczanie.
W tym momencie Kris rzucił piłką po raz ostatni. Przeleciała ona bezpiecznie nad rękami MinYong’a, który oczywiście próbował ją odepchnąć.
- 3, 2, 1…
Czas się skończył, piłka uderzyła o obręcz. Wszyscy wstrzymali oddech.
Kręciła się chwilkę po obręczy, zachwiała niebezpiecznie na jej skraju, po czym spadła. Spadła idealnie do kosza. Kris stał za linią, co oznaczało, że zdobył rzut za trzy punkty, pokonując tym MinYong’a jednym punktem.
Łzy spłynęły po policzkach. Łzy radości.
- 69 do 68!- wykrzyknął chłopak robiący za sędziego.- Wygrywa blondyn!
- To jakiś debilny żart!- wrzasnął MinYong i rzucił się z pięściami na Krisa. Akcja potoczyła się szybko, kilka uderzeń, kilka uników i pięść Krisa z całej siły znalazła się na twarzy chłopaka. Upadł on na ziemie zalewając się krwią.
Przeklinał, krzyczał, ale wstał i uciekł z boiska.
To… to koniec…- pomyślałam. Nie wiedziałam co mam zrobić. Płakać czy krzyczeć z radości? Mogę zacząć skakać i piszczeć?
Zamiast tego opadłam powrotem na ławkę i pogrążyłam się w moim płaczu szczęścia.

Przestałam płakać kiedy zostaliśmy już sami z Krisem. Chłopak milczał i tylko mi się przyglądał.
- Dziękuje.- powiedziałam kiedy wstałam z ławki.- Naprawdę dziękuje.
- Chodź ze mną.- powiedział, chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.

- Ale… Gdzie?
- Zabieram moją wygraną w kosza na obiad.- zaśmiał się, odwrócił i cmoknął mnie w czubek głowy.
Uśmiechnęłam się pod nosem czując, że moje policzki się czerwienią, a serce przyspiesza.
Może teraz moje życie jednak nie 
będzie takie beznadziejne?






~Ohorat

























środa, 29 października 2014

Kolacja i... Nic ~ SuHo

Dochodziła już dwudziesta druga. Była czas zamknięcia kawiarni, ale w rogu nadal siedział jeden z klientów. Był to młody chłopak, który przebywał w kawiarni prawie codziennie. Przychodził po prostu posiedzieć lub poczytać książkę. Zawszę zamawiał to samo i po prostu siedział.
Podeszłam do jego stolika i pochyliłam się delikatnie.
- Przepraszam.- zaczęłam aby chłopak zwrócił na mnie uwagę. Podniósł głowę znad książki, którą właśnie czytał i spojrzał na mnie zaskoczony chyba tym, że stoję tak blisko.- Niestety już zamykamy.
- Co?- spojrzał na zegarek.- A tak! Przepraszam.- powiedział szybko i zaczął zbierać swoje rzeczy. Chłopak był niewysoki, ale przystojny. Miał brązowe włosy delikatnie opadające na oczy i miły, szczery uśmiech.- Dowidzenia.- powiedział, uśmiechnął się i wyszedł.
Wraz z moją koleżanką z pracy posprzątałyśmy szybko i przebrałyśmy się z fartuchów w zwykłe ubrania.
- Do zobaczenia!- powiedziała i wsiadła do taksówki. Ja jak zwykle ruszyłam do domu pieszo. Nie mieszkałam daleko więc zawszę po skończeniu pracy robiłam sobie spacer. Trochę się bałam po mojej wieczornej zmianie, ale szkoda mi było pieniędzy na taksówkę skoro mam taki krótki dystans do przejścia.
Szłam ciemnymi ulicami Seulu między młodymi ludźmi, którzy prawdopodobnie wybierali się na jakieś imprezy. Głośno się śmiali i rozmawiali.
Robiło się na dworze coraz zimniej. Nic dziwnego w końcu zbliżała się już zima. Nie chcąc dłużej marznąć skręciłam w boczną, ciemną uliczkę aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Był to niezbyt mądry pomysł. Było już dawno po 23, a w takich miejscach nocami nie jest zbyt bezpiecznie.
I tak właśnie było tego wieczora.
Kiedy zbliżałam się już do wyjścia na bardziej ruchliwą ulicę, usłyszałam za sobą głośny śmiech, od którego aż przeszły mnie lodowate dreszcze. Przyspieszyłam chcąc jak najszybciej się stamtąd wydostać, ale kroki za mną również przyspieszyły. Na plecach poczułam lodowatą stróżkę potu, a serce zaczęło bić zdecydowanie za szybko. Bałam się odwrócić więc tego nie zrobiłam i szłam przed siebie. Kiedy już miałam zacząć biec poczułam miażdżący uścisk na nadgarstku i silne szarpnięcie. I już wtedy wiedziałam, że to był najgorszy pomysł mojego życia. Zachwiałam się na nogach i z głośnym hukiem upadłam na twardą ziemię. Poczułam jak moje spodnie nasiąkają wodą kiedy upadłam w olbrzymią , brudną kałużę.
O mamo! Teraz mnie zgwałcą i zabiją!- pomyślałam. Na mojej twarzy wymalowany był tylko strach. Przede mną stała czteroosobowa grupka chłopaków. Na twarzach mieli przerażające uśmiechy, a w dłoniach każdy trzymał do połowy opróżnioną butelkę piwa.
- Cześć maleńka.- odezwał się jeden z nich. Najwyższy i najbardziej pijany. Kiwał się na nogach i rechotał pod nosem jak rasowy gwałciciel.- Zabawimy się?
Od razu przecząco pokręciłam głową i nie podnosząc się z ziemi zaczęłam się wycofywać. W zawrotnym tempie jeden z nich doskoczył do mnie i przytrzymał moje ramiona przez co znów upadłam w kałuże. Skóra na wewnętrznej stronie dłoni mi się zdarła i zaczęła z niej lecieć krew. Byłam tak przerażona, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Krzyk uwiązł mi w gardle.
- Całkiem słodka co nie?- zapytał jeden drugiego.- Ale nam się trafiło!
- Ja już nie wytrzymam!- wrzasnął największy z nich.- Mogę pierwszy ją przelecieć?
Kiedy to usłyszałam zaczęłam się szarpać i wyrywać. Niestety ten który mnie trzymał był strasznie silny i na nic się to nie zdało.
Z mojego gardła wydostał się delikatny pisk. Niestety za cichy aby ktokolwiek rzucił mi się na pomoc.
I co teraz?
Umrę?!
Ale ja się nigdy nawet w moim dwudziestoletnim życiu nawet nie całowałam!
Nie mogę umrzeć nie doświadczając pierwszej miłości… Prawda?
Jeden z nich podniósł mnie do góry, a drugi zaczął się dobierać do mojego płaszcza. Brutalnie go ze mnie zerwali po czym zaczęli rozrywać moją koszulę.
Kiedy został na mnie już tylko stanik i strzępki koszuli dotarło do mnie, że już nikt mi nie pomoże. To był po prostu koniec.
- Zobaczcie! Zaczyna się jej podobać!- zarechotał i zaczął dobierać się do mojego paska od spodni.  Ostatkiem sił kopnęłam zboczeńca prosto w twarz. Z jego nosa polała się krew, a on przeklął pod nosem.
- Ta dziwka złamała mi nos!- wrzasnął po czym z całej siły uderzył mnie w twarz i brzuch. Zabrało mi oddechu, z wargi poleciała krew, a w głowie czułam pulsujący ból.
W pewnym momencie jeden z moich napastników został odepchnięty gdzieś w bok. Nic nie widziałam, bo przez ból głowy na niczym nie mogłam się skupić.
- Zostaw ją!- krzyknął ktoś. Po chwili wylądowałam ponownie w kałuży na chodniku.
W tej chwili poczułam czyjeś ramiona oplatające mnie. Nie znałam tej osoby, ale czułam się w tych objęciach bezpieczna. Słyszałam krzyki, szarpaninę, okrzyki bólu. Później była już tylko ciemność.

Długo nie mogłam się obudzić. Mimo to czułam wszechogarniający mnie ból. Pulsowała mi głowa oraz dolna warga. Czułam odrętwienie wszystkich kończyn.
Chciałam otworzyć oczy, ale nie mogłam.
Leżałam na jakimś miękkim czymś. Po strukturze domyśliłam się, że leże na łóżku, gdyż byłam przykryta czymś co przypominało w dotyku pościel.
Mój oddech przyspieszył.
Gdzie ja jestem?!- pomyślałam. Wszystko co było dookoła nie było moim mieszkaniem. Wiedziałam to mimo zamkniętych oczu. Zapach był inny, wszystko co mnie otaczało było inne. Byłam przerażona. Co jeśli jestem w domu, któregoś z tych zboczeńców? Co jeśli mnie zgwałcili?
Ale nie czuje bólu … Tam w dole.
Co teraz?!
- Kto to w ogóle jest?- usłyszałam gdzieś koło siebie. Był to miły i ciepły głos. Nie mógł należeć do złej osoby… Prawda?
- Znam ją z tej kawiarni niedaleko stąd. Pracuje tam.- odezwał się ktoś inny.
- Co zrobimy kiedy się obudzi? Może pomyśleć, że to my chcieliśmy jej coś zrobić. A po za tym bardzo krwawiła z wargi. Zatamowałem to, ale nie jestem pewien czy nie powinien tego obejrzeć lekarz.
- Jak się obudzi to ją tam zabiorę.
Kto to do jasnej cholery jest?! Głos jednego z nich jest taki… znajomy.
Bardzo skupiłam się na tym aby w końcu otworzyć oczy. Po kilku minutach prób w końcu mi się udało. W pokoju, w którym leżałam było zupełnie ciemno przez co kompletnie nic nie widziałam. Kiedy podnosiłam się do pozycji siedzącej wydałam z siebie mimo woli głośnie jęknięcie. To przez ostry ból w okolicach brzucha.
- Obudziłaś się!- powiedział jakiś kompletnie obcy chłopak. Był przystojny, miał ciemne włosy, a ogólną budowę ciała nie za dużą. Robił wrażenie młodszego niż prawdopodobnie był w rzeczywistości.
- Gdzie ja jestem?- szepnęłam. W gardle miałam strasznie zaschnięte więc mówienie sprawiło mi ból.
- U nas w domu. Zemdlałaś i nie wiedziałem gdzie cie zanieść.- powiedział ktoś wchodząc do pokoju. Rozpoznałam w nim chłopaka z kawiarni, który przychodzi tam poczytać.
- To ty…
- Czyli mnie poznajesz.- ucieszył się.- Ja jestem SuHo, a to Do KyungSoo, ale mówimy na niego D.O. Pamiętasz co się stało?
- Napadli mnie…- powiedziałam, a głos mi się załamał.- Chcieli zgwałcić…
- Mogłeś zapytać jakoś inaczej!- oburzył się D.O. i podszedł do mnie chcąc mnie uspokoić.- Nie martw się. Jesteś bezpieczna.
- Uratowaliście mnie?- zapytałam wycierając policzki.
- SuHo cie uratował. Ja opatrzyłem twoje rany kiedy cie tu przyniósł.- opowiedział pospiesznie KyungSoo.- Boli cie coś? Chcesz tabletkę przeciwbólową?
- Nie trzeba.- szybko pokręciłam głową czego pożałowałam, bo rozbolała mnie bardziej.- Dziękuje… Za wszystko.
- Nie musisz.- uśmiechnął się stojący w drzwiach SuHo. Miał bardzo uroczy uśmiech.- Chodź coś zjeść. D.O. zrobił kurczaka!
Nie czekając w ogóle na moją odpowiedź zaciągnęli mnie do kuchni gdzie czekała przygotowana kolacja. Podczas jedzenia dowiedziałam się co nie co o moich wybawicielach.
Wbrew pozorom mimo tego, że mieszkali ze sobą nie byli oni parą. W sumie bardzo dobrze bo szkoda by była takich dwóch przystojniaków żeby byli gejami.
SuHo studiuje na Seulskim uniwersytecie, a D.O. szkoli się na kucharza w jednej z najlepszych restauracji w mieście. Mieszkają razem gdyż tak jest po prostu taniej no a po za tym SuHo wykorzystywał D.O do gotowania obiadów. A trzeba przyznać, że chłopak ma do tego niesamowity talent.
Spojrzałam na zegar zawieszony na ścianie ich kuchni i zamarłam. Była prawie trzecia w nocy, a my jedliśmy kurczaka.
- Musze już iść. Dziękuje wam za pomoc!- ukłoniłam się w pół przed nadal siedzącymi przy stole chłopakami.
- Ale mowy nie ma!- wykrzyknął oburzony D.O.- Zostań do rana. Jest bardzo późno. I nie musisz się martwić możesz spać u mnie. Ja już i tak przygotowałem sobie miejsce na kanapie.
- Ale…
- D.O ma racje.- uśmiechnął się SuHo.- Zostań.
Mimo tego, że zupełnie ich nie znałam to miałam do nich zaufanie. Coś w środku podpowiadało mi, że są oni dobrymi ludźmi. Więc zostałam.

***

I tak jakoś po tej całej aferze zaprzyjaźniliśmy się. Chłopcy często odwiedzali mnie w kawiarni i za każdym razem kiedy miałam wieczorną zmianę, któryś z nich przychodził i odprowadzał mnie do domu aby tamta sytuacja już się więcej nie powtórzyła.
Byłam im za to naprawę wdzięczna. Bałabym się wracać nocami sama. 
- Dziękuje i zapraszam ponownie.- powiedziałam z uśmiechem do klienta, który właśnie opuszczał kawiarnie. Po chwili dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił ponownie kiedy ktoś wchodził do środka. Podniosłam głowę i zobaczyłam niewysokiego, drobnego chłopaka.
- Cześć!- wykrzyknęłam radośnie. D.O. pokiwał mi radośnie i zajął swoje standardowe miejsce przy ladzie.- Co cie do mnie sprowadza?- zapytałam. Dzisiaj miałam poranną zmianę więc do domu szłabym sama.
- Chciałem cie zaprosić jutro na kolacje.- zaśmiał się.- Nauczyłem się nowego przepisu i musze na kimś przetestować. Czyli na tobie i SuHo.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Szczerze mówiąc ostatnim czasem trochę krępowało mnie towarzystwo SuHo. Nigdy nie zrobił nic po czym mogłabym pomyśleć, że coś do mnie czuje. Zachowywał się w stosunku do mnie grzecznie, z szacunkiem, ale tak jak robi to starszy brat dla swojej siostry… A ja głupia uroiłam sobie coś w głowie i za każdym razem kiedy go widzę moje serce wariuje.
- Przyjdę z przyjemnością.- zaśmiałam się głośno.- Tylko, że jutro kończę o 22.
- Wiem. Już mam wszystko zaplanowane. Ja będę gotował, a SuHo cie odbierze i zabierze do nas. Pasuje?
- Jasne. A w ogóle to dziękuje wam… Za wszystko.- wzruszyłam ramionami.
- Nie masz za co. Jesteśmy w końcu przyjaciółmi.
Kocham tego chłopaka jak rodzonego brata. Przysięgam.- pomyślałam posyłając mu szeroki uśmiech.
Niestety minusem tego wszystkiego było to, że D.O. mnie przejrzał i wiedział o tym, że czuje coś do jego przyjaciela. Wiedział to w zasadzie szybciej niż ja.

Następny dzień strasznie mi się dłużył. Nie mogłam się doczekać już wieczoru spędzonego z chłopakami. Zawszę kiedy się spotykaliśmy robiliśmy głupie i śmieszne rzeczy, cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie pamiętałam już jak wyglądało moje nudne życie bez nich. W kawiarni było jak na złość mało klientów przez co czas leciał jeszcze wolniej. Na szczęście gdzieś koło 20 przyszedł SuHo. Cieszyłam się, że będę miała chociaż z kim porozmawiać.
Usiadł przy ladzie i z uśmiechem obserwował jak robie kawę. Kiedy podniosłam wzrok aby na niego spojrzeć jakoś dziwnie się speszył i szybko się odwrócił.
- Coś się stało?- zapytałam.
- Nie.
Przyglądałam mu się jeszcze przez chwilę po czym wróciłam do pracy.
Przez następne dwie godziny rozmawialiśmy o najróżniejszych pierdołach. Nie ważny był temat. Potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim.
W końcu nadeszła godzina zamknięcia. Pospiesznie wszystko posprzątałam i ruszyliśmy do domu chłopaków. Ulice były dość ciemne, ale już się nie bałam. Nie kiedy szłam z chłopakiem.
Dotarliśmy na miejsce dużo szybciej niż myślałam. Wspięliśmy się na ostatnie piętro gdzie znajdowało się ich mieszkanie i zadzwoniliśmy do drzwi.
Nikt nie otworzył.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni po czym zadzwoniliśmy jeszcze raz.
Nadal nic.
Gdzie do cholery jest D.O.? Zapomniał, że się umawialiśmy?
W końcu SuHo wyciągnął pęczek kluczy i otworzył drzwi. W całym mieszkaniu było ciemno, tylko z kuchni dochodziło do nas słabe światło. Ruszyliśmy więc w tamtym kierunku bojąc się, że może coś się chłopakowi stało. Jednak nie było go w domu.
W kuchni paliły się dwie świeczki, a na stole uszykowana była kolacja dla dwóch osób. Na samym środku pięknie ozdobionego stołu stała karteczka. Chłopak podniósł ją i zaczął czytać na głos.
„Wybaczcie coś mi wypadło. Kolacja jednak nie może się zmarnować. Zjedzcie i powiecie mi co myślicie o daniu.
XOXO
D.O.”
W tym momencie dostałam sms’a. To co w nim było sprawiło, że zakrztusiłam się powietrzem.
„Skorzystaj z okazji, że jesteście sami J Namęczyłem się nad tą kolacją. Nie zmarnuj szansy. Ale wujkiem jeszcze nie chce być. W szafce nocnej koło mojego łóżka są gumki! Całe opakowanie więc możecie szaleć! Nie wracam na noc.
D.O”
Momentalnie zrobiłam się czerwona z zawstydzenia. Na szczęście SuHo nic nie zauważył.
- No to zjemy sami.- powiedział radośnie. Odsunął dla mnie krzesło, na którym usiadłam po czym nałożył nam smakowicie wyglądające spaghetti z serowym sosem i bazylią. D.O. to naprawdę zna się na rzeczy.
Siedzieliśmy, jedliśmy i piliśmy wino. Było naprawdę miło. Tylko… Nic między nami nie było…
Nie chciałam robić pierwszego kroku. Bałam się jak chłopaka na to zareaguje, a ja nie chciałam stracić takich cudownych przyjaciół przez taką głupotę.
Chłopak ani razu nie wykonał żadnego gestu. Nawet tak prostego jak dotknięcie mojej dłoni. Nic. Kompletne zero! NULL!

Po skończonym posiłku chciałam iść do domu. Bo było mi trochę niezręcznie. Ale SuHo mi nie pozwolił. Nie chciał żebym wracała sama po nocy więc musiałam zostać. Zajęłam sypialnie D.O.
Kiedy już leżałam w łóżku dostałam kolejnego sms’a od chłopaka.
„ I jak?”
„ Bardzo się napracowałeś i jestem wdzięczna, ale mówiłam ci, że on nic do mnie nie czuje…”- odpisałam.
„ Ale z niego dupek…”
„Mimo to dziękuje ci. Kolacja była pyszna J”

„Dla ciebie wszystko.”


***

Kilka dni później miałam wolny dzień. Chciałam wykorzystać go żeby poleżeć sobie na spokojnie w łóżku. Nic nie robić cały dzień tylko siedzieć, oglądać TV i odpoczywać. Niestety nie było mi to długo dane gdyż zadzwonił mój telefon.
- Musisz szybko przyjść do parku koło twojego domu!- to był D.O. Po tym po prostu się rozłączył. Wystraszona nie na żarty założyłam w biegu spodnie i jakąś kurtkę i wybiegłam z domu. Nawet nie pamiętam czy zakluczyłam drzwi.
W zawrotnym tempie przebiegłam przez ulice nie zwracając na to, że przebiegłam na czerwonym świetle, a jadące auta trąbiły na mnie i hamowały z piskiem opon.
Przebiegłam przez wielką czarną bramę, która odgradzała park od ulicy. Biegłam rozglądając się w poszukiwaniu D.O.
- JeaYu!- usłyszałam gdzieś za sobą. Odwróciłam się natychmiast i wpadłam prosto… w ramiona SuHo. Z ogromną zadyszką na niego patrzyłam licząc, że może wyjaśni mi co się dzieje.
Patrzył na mnie chwile po czym trochę się zaczerwienił.
- Lubię cie!- powiedział czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Co?- zaskoczył mnie zupełnie.
- Nie powiedziałem ci wtedy na kolacji, bo… Myślałem, że wolisz KyungSoo. Ale kiedy następnego dnia opierdolił mnie, że zrobił to żebyśmy byli sami to…- zaśmiał się zawstydzony.- Lubię cię, proszę umów się ze mną.- wyciągnął przed siebie bukiecik ślicznych konwalii. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Kątem oka zauważyłam schowanego za drzewem D.O., który mi pomachał po czym zniknął.
Stałam naprzeciwko SuHo, który wyglądał jakby lada moment miał zemdleć. Nie chciałam go już dłużej trzymać w niepewności i tylko pokiwałam twierdząco głową. Przytuliłam się do chłopaka słysząc jak zaczyna się z ulgą śmiać.



~Ohorat

sobota, 18 października 2014

Walcz o swoje życie! - Tao.


Przepraszam Kochani za tak długą nieobecność. Ale miałam okropny brak weny.;c Tak bardzo tego nie lubię... Poza tym mnóstwo szkolnych obowiązków i innych takich. Masakra. Trzecia liceum nie jest fajna. Uwierzcie! Ale powróciłam mam nadzieję, że nie aż tak w złym stylu. Bardzo długo myślałam nad tym opowiadaniem i bałam się go napisać, ale kiedyś musiałam no nie? Za wszelkie błędy przepraszam!!!!
Dedykuję je mojej kochanej @mykoreandreaam z twittera! Kochana to podziękowanie za twoją cudowną kartkę, którą dostałam na osiemnastkę. Jesteś cudowna myszko!
 Nie przedłużam dłużej. 
Zapraszam do czytania i komentowania!
Wasza okropna Yehet. 



Opowiem Ci o pewnym dniu, gdzie moje całe życie właśnie wtedy obróciło się o 180`. Wtedy zobaczyłam jaki jest świat, jak bardzo ludzie potrzebują mnie. Jak bardzo myliłam się co do tego jak jest. Wiele zrozumiałam właśnie wtedy. Jeśli jesteś ciekaw, a mam nadzieję, że tak to proszę czytaj dalej.
Szłam korytarzem szkoły, która była  moim marzeniem. Dostanie się do niej było czymś najwspanialszym co mnie spotkało. Wszystko szło tak jak powinno. Był to już trzeci miesiąc mojej nauki w tym liceum a ja czułam jakbym była stworzona do tej szkoły. Nauczyciele mnie uwielbiali, uczniowie mili, nikt nikogo nie obrażał ani nie dokuczali sobie nawzajem. Cudownie czyż nie? Aż prawie nie możliwe. Nie byłam nigdy brzydka, więc łatwo nawiązywałam dobry kontakt z ludźmi. Moi rodzice nie byli biedni, ale bogaci też nie. Mimo to udało mi się za ich pieniądze i moje stypendium dostać do tej szkoły bez trudu.
Słoneczny dzień, rozpoczynał cudowny weekend. Niby jesień, ale było dość ciepło. Powolnym krokiem zmierzałam ku drzwi wejściowym. Nagle usłyszałam dochodzące z za rogu dziwne odgłosy. Coś podkusiło mnie aby dowiedzieć się o co chodzi. Lekko wychyliłam się i zobaczyłam coś co mnie przeraziło. Chłopak z trzeciej klasy, najprzystojniejszy w szkole trzymał za koszulę jednego z mojej klasy. ZiTao cichy, spokojny, syn woźnej. Nigdy nie rozumiałam tego spokoju dookoła tego chłopaka…
- Co paskudo? Chcesz jeszcze raz biegać z mopem? Wejdź mi jeszcze raz w drogę a uwierz dorwę cię i będziesz językiem zlizywał ten brud z podłogi!- wykrzyczał starszy. Nie wytrzymałam po prostu musiałam się wtrącić.
- Co robisz nadęty dupku? Chcesz zaraz ty będziesz czyścił kible swoim jęzorem!- powiedziałam zdenerwowana. Zszokowany chłopak nie wiedząc z początku co się dzieje puścił Tao i spojrzał na mnie. Kiwnęłam na lekko wystraszonego chłopaka, nakazując aby podszedł do mnie.
- Nie wtrącaj się mała- warknął tamten.
- Przestań być nadęty i się uśmiechnij- zdziwiło to go jeszcze bardziej. Parsknęłam śmiechem i pociągnęłam kolegę z klasy za rękę. Pobiegliśmy szybko ku drzwiom wyjściowym szkoły. Śmiałam się jak opętana.
Gdy wyszliśmy ze szkoły, szliśmy w milczeniu w kierunku parku. Sama nie wiem czemu. To było przeciwnie od kierunku do mojego domu. Usiedliśmy na jednej z ławek i oboje wpatrywaliśmy się w swoje buty. Delikatne promienie słoneczne ogrzewały nas, wiatru prawie w ogóle nie było. Kilka liści spadło właśnie z drzewa, by zaraz wmieszać się z resztą leżących na trawie od jakiegoś czasu. Jesień… Kocham ten czas kiedy wszystko jest w tych barwach : żółty, brązowy, czerwony, gdzieniegdzie zielony. Cudowny widok.
- Komawo…- wyszeptał prawie. Przyjrzałam mu się dokładnie. „Całkiem przystojny” pomyślałam.
- Wyglądasz jak panda- zachichotałam delikatnie.

Pamiętasz to prawda? To właśnie od tamtego dnia zaczęliśmy się przyjaźnić. To był cudowny dzień. Cieszę się, że wtedy szłam tamtym korytarzem. Cieszę się, że niezdarnie wpadłeś wtedy na tamtego kolesia. To odmieniło moje życie. Twoje też? Wtedy zrozumiałam, że nic nie jest kolorowe do końca. Ale zawsze można wybrnąć z sytuacji, tak jak my to zrobiliśmy.

- Tao to się musi skończyć! Oni nie mogą tobą tak pomiatać! Pokaż im, że nie dasz się tak traktować! – wydarłam się po raz kolejny tego dnia na Ciebie. Nie mogłam patrzeć jak robisz wszystko za tych niewdzięcznych ludzi. Nabrudzili, ty sprzątałeś. Oni coś zepsuli, a ty brałeś winę na siebie. Robiłeś wszystko by nie wyzywali cię, ani nie bili. Abym ja nie obrywała więcej… Od tamtego dnia gdy ci pomogłam stałam się pośmiewiskiem szkoły. Dziewczyny wyrzucały moje książki po różnych śmietnikach szkoły, na wychowaniu fizycznym obrywałam często piłką, wyzywali i dogryzali mi. Ale miałam to gdzieś i chciałam abyś też miał. Wierzyłam, że jeśli nie będę zwracała na to uwagi oni przestaną. Ty byłeś inny. Tańczyłeś tak jak ci zagrali.
- Przynajmniej nie masz ran na ciele po treningach!- wydarł się. Jak co wieczór spacerowaliśmy nad rzeką. Widok był cudowny, pogoda była cudowna, ale nasze humory nie były takie.
- Pando jesteś zdolny idź i pokaż na co cię stać! – kolejne namawianie ciebie na szkolny konkurs talentów.
- Nie- kolejna odmowa. Westchnęłam delikatnie i przytuliłam się do Ciebie. Taka drobna ja przy tobie byłam krasnoludkiem. Ale uwielbiałam wtulać się w twoje ciało. Twoja opiekuńcza natura poprzez takie przytulenie dawała mi bezpieczeństwo. Nagle poczułam jak coś wpada na moje nogi. Spojrzałam na dół i zobaczyłam ulotkę. Dość potargana, ale z datą teraźniejszą. „ 13.03.2014r. pierwsze spotkanie”. Ulotka dotyczyła treningów sztuk walki. W mojej głowie zrodził się dziwny plan, ale wiedziałam że to będzie skuteczne.
- Chce tam iść! Chodźmy razem!- wykrzyczałam radośnie i już zmierzałam ciągnąc cię za rękę we wskazany adres. Nie sprzeciwiałeś się mi, więc zaciągnięcie cię tam było łatwizną.
Spodobało ci się, ja odpuściłam po dwóch treningach. Te dwa ćwiczyłam tylko ze względu na ciebie. Resztę chodziłam aby patrzeć jak ty robisz ogromne postępy. Wszystko szło tak jak miało. Wiedziałam, że gdy tylko zrobisz w tym duże postępy twoja odwaga w siebie przyjdzie.

Pamiętam dokładnie ile serca wkładałeś w każdy trening. Pamiętam też jak raz pokazałeś co  potrafisz na środku Sali gimnastycznej chcąc mnie bronić, bo znowu oberwałam piłką od jednej z dziewczyn. Wystarczyło kilka ruchów aby całą grupka ludzi wybiegła ze strachem w oczach z Sali. Byłam taka dumna z ciebie wtedy. Od tamtej pory nasze życie było coraz lepsze.
Każdy kolejny dzień sprawiał, że kochałam cię bardziej. Miłość  której tak pragnęłam… Ona mnie spotkała. I kto by pomyślał, że mój panda stanie się męski? Gdybyś wiedział jak bardzo pragnęłam być z tobą już zawsze. Przeszedłeś samego siebie szykując romantyczną kolację na plaży… Wspaniałe chwile…

Dzień naszej rocznicy. Dokładnie rok minął odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić. Ustaliliśmy zgodnie, że to powinien być dzień kiedy cię uratowałam. Cały dzień unikałeś mnie, nie odbierałeś telefonu, nie chciałeś nawet wyjść gdy przyszłam do ciebie do domu. Twoja mama zrobiła mi herbatę, wypiłam ją razem  z nią i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Ty natomiast nie wyszedłeś ze swojego pokoju dalej. Wkurzyłam się i ze łzami w oczach wyszłam z twojego domu. Schowałam się u siebie, leżałam na łóżku trzymając w dłoni nasze zdjęcie i płakałam. Obiecywałeś mi, że od rana będziemy najpierw spacerować, potem wycieczka rowerowa i inne takie przyziemne spędzanie razem czasu.
Dobiła godzina 18:00. Napisałeś mi sms’a żebym ubrała się ciepło i wyszła z domu. Zrobiłam to co chciałeś mimo iż byłam zła i zapłakana. Stałeś oparty o swój samochód i uśmiechałeś się szeroko. Widząc moją lekko zaczerwienioną buzię od płaczu uśmiechnąłeś się delikatnie i przyciągnąłeś mnie do siebie. Wyszeptałeś na ucho „ kilka łez uczyniło, że ten wieczór będzie magiczny”. Nie wiedząc o co chodzi posłusznie wsiadłam do auta, gdy otworzyłeś mi drzwi. Jechaliśmy jakiś dłuższy czas, wyjechaliśmy za miasto. W pewnym momencie kazałeś mi zamknąć oczy i nie otwierać aż nie pozwolisz. Zrobiłam to. Nigdy prawie nie sprzeciwiałam się tobie. Nie chciałam tego. Zawsze ufałam Ci i nie mogłam nie robić tego o co prosisz. Zatrzymałeś samochód, wysiadłeś, pomogłeś wysiąść mi dalej nie pozwalając otworzyć oczu. Czułam ekscytację i lekki niepokój. Wziąłeś coś z bagażnika i powoli ze względu na to iż miałam zamknięte oczy szliśmy w nieznanym mi kierunku.  Po pewnym czasie stanęliśmy, puściłeś moją ręką. Stałam tak nie wiedząc co się dzieje jakąś chwilę. Poczułam jak okrywasz moje usta swoimi, potem wyszeptałeś „ otwórz oczy”. To był cudowny widok…
Byliśmy na plaży, postanowiłeś zrobić romantyczną kolację właśnie na plaży. Wiele razy opowiadałeś mi jak cudowny jest widok gdy spacerujesz samotnie tutaj, ale nigdy mnie nie przyprowadziłeś. Na kocyku w czerwono białą kratkę ustawione były plastikowe kieliszki do wina ale zamiast trunku wlałeś do niego mój ulubiony sok pomarańczowy. Sam też nie mogłeś pić więc sobie również nalałeś soku. Obok tego były talerzyki i sztućce. Na środku było przygotowane jedzenie. Sałatka owocowa, ryż z warzywami, różne przekąski. Niedaleko tego stał koszyk i jeszcze jeden kocyk tym razem cały zielony. Dookoła wszystkiego małe lampy. Cudowny widok. Przytuliłeś mnie od tyłu a ja nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
- Zadowolona?- zaśmiał się cicho widząc moją reakcję.
- Saranghae Oppa!

Dokładnie pamiętam każdą chwilę z tobą. Mam nadzieję, że ty zapamiętasz  również to wszystko. Niech to co było zostanie przy tobie. Niech nigdy cię nie opuszcza. Wtedy będę zawsze przy tobie.

Dziękuję ci, że nadałeś sens memu życiu. Przyszłam na świat, by przeżyć to, co przeżyłam; spróbować popełnić samobójstwo, uszkodzić sobie serce, spotkać się z tobą, wspiąć się na ten zamek, i po to, byś wyrył w swej duszy moją twarz. To jedyny powód, dla którego przyszłam na świat - aby pozwolić ci znaleźć drogę, z której zboczyłeś. Nie pozwól, by moje życie stało się niepotrzebne.
~Paulo Coelho (z książki Weronika postanawia umrzeć)

Czas się pożegnać Pando. Wszystkie bajki kiedyś się kończą, szkoda tylko, że nasz musiała skończyć się tak szybko. Czytasz to więc zapewne mnie już nie ma. Kazałam mamie wysłać ten list zaraz po mojej śmierci. Wybacz kochanie… wybacz, że tak mało czasu było dane nam spędzić razem. Przepraszam, że nie powiedziałam Ci o mojej chorobie. Nie chciałam abyś traktował mnie inaczej tylko dlatego, że mam nowotwór. Dowiedziałam się jeszcze przed przyjściem do liceum, że mam 70% szans, że u mnie rozwiną się komórki rakotwórcze. Zachorowałam miesiąc przed naszą rocznicą. Lekarz ocenił czas postępowania choroby. Pewnie myślisz, że nie walczyłam. Walczyłam. Ale jedyne co mogłam to wydłużyć czas bycia z tobą. Gdy wykryto, że zachorowałam… Było już za późno na operację. Zbyt wiele przerzutów.  Ale lekarz pomógł mi wydłużyć czas bycia z tobą. Gdy trafiłam do szpitala, moja mama powiedziała ci, że wyjechałam pomóc chorej ciotce… Tak bardzo przepraszam Cię za to kłamstwo. Tak bardzo mi przykro… Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Pamiętaj, że Cię kocham. Na zawsze w mym sercu. Zawsze w twym sercu.
Jeszcze raz przepraszam Pando, że nie mogłam być lepsza.
Obiecaj, że nie będziesz płakał.
Obiecaj, że będziesz walczył.
Kocham Cię.
Żegnaj kochana Pando.
PS. Zrób coś ze swoim życiem, idź do przodu! Pokaż światu jaki cudowny jesteś! Spraw, że pokocha cię świat, tak jak pokochałam Cię ja.

 Tao

- Minął dokładnie rok od twojej śmierci skarbie… Tak bardzo Ci dziękuję, że  byłaś. Tak bardzo mi przykro, że nie było mnie przy tobie, gdy gasłaś… Tęsknię za tobą. Tęsknie i to cholernie. Ale zamierzam walczyć dla ciebie. Zamierzam właśnie dziś spełnić twoją prośbę. Dziś jest dzień kiedy pokażę innym , że potrafię coś w życiu więcej. To mój pierwszy występ jako członek EXO. Dziś odmieni się wszystko. Szkoda, że tego nie możesz zobaczyć. A może jednak? Przecież zawsze w mym sercu. – poczułem coś na ramieniu. Spojrzałem, ale nikogo nie ma… - To ty kochanie prawda? Wiedziałem, że jesteś przy mnie zawsze. – powiedziawszy to położyłem bukiet na nagrobku.
 Pomodliłem się i wstałem z ławeczki. Jeszcze raz spojrzałem na twoje zdjęcie i napis na grobie „ Chwile ulotne jak wiatr, łapmy je niczym motyle. Kochajmy ~ MinYu” to napis w twoim pokoju. Twój własny cytat, twoje życiowe motto. Bądź szczęśliwa gdziekolwiek jesteś Jagi.
Wierzyłaś zawsze we mnie, chciałaś bym pokazał swój rap światu. Dziś miało to się stać. Zaraz po twojej śmierci poszedłem na przesłuchanie to wytwórni. I przyjęli mnie. Wieczorem pierwszy występ. Gdybyś była powiedziałabyś „ a nie mówiłam”.
Spełniam twoje życzenie Jagi. Spełniam nasze marzenie.

Saranghae gdziekolwiek jesteś. 

~Yehet.

poniedziałek, 22 września 2014

2 Rozdział ~ ChanYeol

Tak więc oto drugi rozdział. Tym razem był on pisany przeze mnie (Ohorat) i mam nadzieje, że będzie się wam podobał tak jak poprzedni. To opowiadanie jest dla nas bardzo ważne, ale jest też naszym wyzwaniem. Realizujemy je dzięki pewnej osobie. Tym opowiadaniem sprawia, że wraz z Yehet możemy bardzo się rozwijać jeśli idzie o pisanie :) No dobra już nie przedłużając... Zapraszam do czytania i komentowania. <3
*** 

Siedziałam na brązowej, drewnianej ławce. Rozglądając się dookoła nie zauważyłam nic znajomego. Silny wiatr targał moje rozpuszczone włosy, które zaczęły wpadać mi do oczu. Poprawiłam je i rozglądnęłam się dookoła.
Gdzie ja jestem?- pomyślałam. Dookoła mnie znajdował się tylko i wyłącznie las. Ogromny zielony las, który przyciągał wzrok jak magnes. Przesunęłam wzrokiem po drzewach znajdujących się dookoła. Wielkie konary pokryte drobnymi zielonymi liśćmi były bardziej przerażające niż mogłoby się wydawać. Pod wpływem silnego wiatru uginały się prawie do samej ziemi.


Dlaczego tu jestem?

Kolejne moje pytanie bez odpowiedzi. Nic już nie miało dla mnie sensu.
Gdzie jestem?
Dlaczego tu jestem?
Jednak najbardziej zastanawiałam się nad inną rzeczą. Czymś co było ponad wszystkimi tymi pytaniami i odpowiedziami.

Kim ja jestem?

Niestety na ławce byłam tylko ja. Nikt nie mógł odpowiedzieć na moje pytania.
Zdawało mi się, że siedziałam tam przez wieczność. Mijały sekundy, minuty, a może nawet i godziny. Nie potrafiłam tego określić.
Czułam strach, choć nie wiedziałam co to za uczucie. Paraliżowało mnie to i nie podobał mi się ten stan. W pewnej chwili naprzeciwko mnie, gdzieś w lesie pojawił się cień. Zaczął się do mnie powoli zbliżać. Chciałam uciekać, jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Coś podpowiadało mi, że powinnam zostać tam gdzie jestem.
Z lasu wyszedł… młody chłopak. Miał brązowe włosy, ale twarzy nie byłam w stanie dostrzec mimo iż stanął dokładnie metr przede mną.
Wiedziałam, że posłał mi słaby uśmiech. Wiedziałam, że nie muszę się bać.
- Kim jesteś?- zapytałam.
Chłopak milczał. Stał i nie ruszył się ani o minimetr przez kilkanaście minut. Stał i patrzył na mnie z uśmiechem.
- Kim ja jestem?- wypowiedziałam to bardzo cicho nie sądząc, że to usłyszy. Po prostu musiałam wypowiedzieć to pytanie na głos, bo nie dawało mi to spokoju.
Zaskoczyło mnie to, że się odezwał.
- A kim chciałabyś być?

***

W dużym pokoju znajdującym się na samym końcu szpitalnego korytarza tym razem nie było jednego mężczyzny tak jak zwykle. Było dwóch. Siedzieli naprzeciwko siebie, a dzieliło ich tylko olbrzymie drewniane biurko zawalone mnóstwo różnych papierów, zdjęć rentgenowskich i innych wyników badań.
Atmosfera w pokoju była dość napięta. Mężczyźni łudząco do siebie podobni prowadzili poważną rozmowę, a wręcz się kłócili. Starszy z nich wstał i wyszedł z gabinetu kierując się do najbliższego z pokoi. Leżała w nim dziewczyna, o którą się kłócili.
- Dlaczego ona wciąż śpi?- zapytał młodszy z nich. Chłopak o przydługich brązowych włosach i uroczo odstających uszach.
- Nie wiem, ChanYeol. Nie wiem!- powiedział lekarz głośno wzdychając i zatrzymując się gwałtownie.  Był wściekły sam na siebie, że nie potrafi pomóc tej dziewczynie.
- Jesteś lekarzem do cholery!
- Nie wiem co jej jest! Może to wewnętrzny stres, może podczas wypadku uszkodziła coś o czym nie wiemy, a może ona po prostu nie chce się obudzić. Nie masz pojęcia co ludzie czują kiedy wybudzą się z takiego stanu.- warknął zdenerwowany.

***
                - I jak się dzisiaj czujemy?- zapytała pulchna kobieta wchodząca do pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Postawiła przede mną tackę z trzema kanapkami kawałkiem masła do smarowania i jakąś wędliną.
- Nie wiem- odpowiedziałam sarkastycznie. Byłam opryskliwa każdego ranka po przebudzeniu. Czułam ogromny ból mimo leków przeciwbólowych.  Jakby tysiąc małych igieł przeszywało moje ciało.
Od kilku dni budziłam się rano, zasypiałam w południe, potem znowu budziłam się w nocy i o kilku godzinach zasypiałam. W czasie gdy nie spałam wozili mnie na różne badania. Pamięć wracała, powoli. Pamiętałam jaką szkołę skończyłam, przypomniałam sobie o naukach tańca. Pamiętałam miejsca, ale nie pamiętałam ludzi. Według lekarza to częściowy zanik pamięci. Nie pamiętałam wydarzenia, przez które się tu znalazłam. Lekarze nic mi nie powiedzieli, prócz tego, że miałam wypadek.  Niechętnie zjadłam jedną kromkę chleba z samym masłem. Ta wędlina nie wyglądała za dobrze jak dla mnie. Ale pewnie szpital nie ma pieniędzy na to. Oni mają leczyć nie dokarmiać.
- Witam moją uroczą pacjentkę!- wykrzyknął radośnie mężczyzna w białym kitlu. Spod niego widać było granatową koszulę, która tak cudnie pasowała do jego ciemnobrązowych włosów i ciemnych oczu.
- Doktorze czy ja mam rodziców? Czemu nikt mnie nie odwiedza? Przecież każdy chory w tym szpitalu z tego co zdążyłam zauważyć jadąc na badania każdego dnia ma kogoś przy łóżku. Ja budzę się sama w pustej, białej sali. Powinnam mieć rodzinę prawda? Chyba każdy ją ma. A może ja jej nie mam?- jak każdego dnia pytałam o wszystko doktora. Doktor Park BaekSoo.
- Czyli jak każdego dnia- zaśmiał się słysząc moje pytania. – Powiedz mi jak się czujesz, a może uda mi się odpowiedzieć na twoje pytania.
- Czuję się świetnie, tylko całe ciało przeszywa milion szpilek- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Tak było. Wcześniej miałam okropne bóle głowy, dziś obyło się bez nich.
- Jak już mówiłem ci niedawno miałaś wypadek…- zaczął nieśmiało – samochodowy. – Dodał po chwili.
Głowa zaczęła pulsować. Robiło mi się coraz cieplej, dziwne obrazy przewijały się po moim umyśle.
Samochód. Ja na tylnim siedzeniu uśmiechnięta szeroko, z przodu dwoje dorosłych. Kobieta i mężczyzna. Moi rodzice…
Mama się śmiała, tata również. Po chwili pisk opon, głośny krzyk mamy, ostre uderzenie. Potworny ból przeszywający całe moje ciało.
Łzy z moich oczu poleciały natychmiastowo.
Przypomniałam sobie całe zdarzenie. Jak tata stracił panowanie nad autem, jak wjechaliśmy w drzewo.
Nie żyją…
Nie panując nad sobą zaczęłam krzyczeć i piszczeć. Lekarz widząc mój atak paniki, złości i strachu od razu zareagował. Krzyknął coś po czym do pokoju wbiegła pielęgniarka ze strzykawką. Nie wiem kiedy wbił mi igłę, ale kiedy poczułam jak dziwny płyn rozchodzi się po moich żyłach od razu poczułam błogi spokój i senność.
Moje oczy zamknęły się mimo woli. I wtedy była już tylko ciemność.

***
Szłam uliczkami jakiegoś miasta, wszystko było takie zamazane. Nic, kompletnie nic nie było dla mnie rozpoznawalne. Moje myśli wędrowały w nieznanym mi kierunku, nagle zaczęłam myśleć o ciemnobrązowym chłopaku. Całkowicie mi nieznanym. Zaśmiałam się na myśl o odstających uszach. Chyba uroczy widok.  I nagle jakby spod ziemi wyrósł on. Wysoki, włosy ciemno brązowe, szeroki uśmiech. Szliśmy w milczeniu jeszcze jakiś czas.
- Jak to się stało, że się pojawiłeś zaraz gdy tylko pomyślałam o tobie?- nie wiedząc kiedy słowa same popłynęły z mych ust.
- Jak to się stało, że nie widzisz tego co nas otacza?- spytał nie patrząc na mnie.
- Sama nie wiem… Kim ty właściwie jesteś?- zapytałam.
- A kto to wie?- uśmiechnął się delikatnie.
-Nie wiem co czuję… Nic nie wiem… I to mnie przeraża- powiedziałam lekko drżącym głosem.
- Boisz się, wiesz co to strach. Czyli jednak niezupełnie nie wiesz nic- odpowiedział i zniknął. Tak po prostu. A ja poczułam jeszcze większą pustkę w sobie. Zapragnęłam znaleźć go. Zaczęłam biec przed siebie w poszukiwaniu chłopaka, który nie tak dawno stał obok mnie.
A może to tylko moja wyobraźnia.
Czas się otrząsnąć.
Czas się obudzić.
Czas go znaleźć naprawdę.


„Dlacze­go ludzie nie ro­zumieją, że smu­tek, tęskno­ta, cier­pienie a zwłaszcza miłość przy­wierają cza­sem do kości, obłapiają ser­ce ra­miona­mi i nie przychodzą tyl­ko na parę godzin, na kil­ka łez i nie od­chodzą, jak­by nig­dy ich nie było? Dla­tego za każdym ra­zem py­tają, co się stało, sko­ro nie wiedzą prze­cież, że te małe, ab­strak­cyjne is­totki żerują po całej duszy, cza­sem na­wet i ciele, wy­sysają wszys­tko, cze­go nie lu­bisz, a co ro­bić i zno­sić mu­sisz i za­mieniają to na rzeczy, dzięki którym mu­sisz sta­wać przed trud­nym wy­borem.”

***


Obudziłam się po nie wiem jakim czasie. To mógł być dzień, może dwa. Przez ten czas nie śniło mi się kompletnie nic. Wcześniej widziałam brązowowłosego, widziałam miejsca, a teraz była kompletna ciemność.
Po otworzeniu oczu pierwsze co zobaczyłam to bukiet fioletowych tulipanów. Nie zastanawiałam się skąd się wzięły. Jedyne co miałam teraz w głowie to to, że zostałam kompletnie sama.
Leżałam w kompletnym otępieniu. Podejrzewam, że cały czas faszerowali mnie lekami na uspokojenie. Ale w sumie nie przeszkadzało mi to. W tym stanie mogłam myśleć o wszystkim co się stało i nie dostawałam histerii.
Tego dnia, kiedy się obudziłam przyszła po mnie pielęgniarka z wózkiem. Zabrali mnie na kolejne długie, bezsensowne badania. Przez cały ten czas zastanawiałam się dlaczego to ja przeżyłam. Dlaczego nie mama albo tata… Dlaczego musiałam przechodzić przez to wszystko.
Dlaczego zostałam sama…
Siedziałam na wózku pchanym przez pulchną pielęgniarkę w białym kostiumie. Mówiła do mnie coś chcąc poprawić mi jakoś humor. Niestety nie miałam ochoty jej słuchać więc tego nie robiłam. Wypchnęła mnie z windy na piętrze gdzie znajdował się mój pokój. 
Coś kazało mi podnieś wzrok z moich stóp do góry. Podążyłam za tym przeczuciem. Moim oczom ukazał się tył jakiegoś chłopaka, wysoki, brązowowłosy, łudząco podobny to tego z moich snów. Te same odstające uszy. Całe zdarzenie trwało tylko kilka sekund i kiedy chłopak zniknął za rogiem wmówiłam sobie, że tylko mi się wydawało. 
Wjechałam do Sali w kompletnym szoku. Pielęgniarka pomogła mi przesiąść się z wózka na łóżko po czym powiedziała pod nosem coś co do mnie w ogóle nie dotarło po czym wyszła. Dopiero wtedy zobaczyłam, że na półce obok łóżka, tuż obok wazony z fioletowymi tulipanami stoi nowy bukiet. 
Piętnaście różnokolorowych goździków przewiązanych błękitną wstążką.  





~Ohorat