środa, 29 października 2014

Kolacja i... Nic ~ SuHo

Dochodziła już dwudziesta druga. Była czas zamknięcia kawiarni, ale w rogu nadal siedział jeden z klientów. Był to młody chłopak, który przebywał w kawiarni prawie codziennie. Przychodził po prostu posiedzieć lub poczytać książkę. Zawszę zamawiał to samo i po prostu siedział.
Podeszłam do jego stolika i pochyliłam się delikatnie.
- Przepraszam.- zaczęłam aby chłopak zwrócił na mnie uwagę. Podniósł głowę znad książki, którą właśnie czytał i spojrzał na mnie zaskoczony chyba tym, że stoję tak blisko.- Niestety już zamykamy.
- Co?- spojrzał na zegarek.- A tak! Przepraszam.- powiedział szybko i zaczął zbierać swoje rzeczy. Chłopak był niewysoki, ale przystojny. Miał brązowe włosy delikatnie opadające na oczy i miły, szczery uśmiech.- Dowidzenia.- powiedział, uśmiechnął się i wyszedł.
Wraz z moją koleżanką z pracy posprzątałyśmy szybko i przebrałyśmy się z fartuchów w zwykłe ubrania.
- Do zobaczenia!- powiedziała i wsiadła do taksówki. Ja jak zwykle ruszyłam do domu pieszo. Nie mieszkałam daleko więc zawszę po skończeniu pracy robiłam sobie spacer. Trochę się bałam po mojej wieczornej zmianie, ale szkoda mi było pieniędzy na taksówkę skoro mam taki krótki dystans do przejścia.
Szłam ciemnymi ulicami Seulu między młodymi ludźmi, którzy prawdopodobnie wybierali się na jakieś imprezy. Głośno się śmiali i rozmawiali.
Robiło się na dworze coraz zimniej. Nic dziwnego w końcu zbliżała się już zima. Nie chcąc dłużej marznąć skręciłam w boczną, ciemną uliczkę aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Był to niezbyt mądry pomysł. Było już dawno po 23, a w takich miejscach nocami nie jest zbyt bezpiecznie.
I tak właśnie było tego wieczora.
Kiedy zbliżałam się już do wyjścia na bardziej ruchliwą ulicę, usłyszałam za sobą głośny śmiech, od którego aż przeszły mnie lodowate dreszcze. Przyspieszyłam chcąc jak najszybciej się stamtąd wydostać, ale kroki za mną również przyspieszyły. Na plecach poczułam lodowatą stróżkę potu, a serce zaczęło bić zdecydowanie za szybko. Bałam się odwrócić więc tego nie zrobiłam i szłam przed siebie. Kiedy już miałam zacząć biec poczułam miażdżący uścisk na nadgarstku i silne szarpnięcie. I już wtedy wiedziałam, że to był najgorszy pomysł mojego życia. Zachwiałam się na nogach i z głośnym hukiem upadłam na twardą ziemię. Poczułam jak moje spodnie nasiąkają wodą kiedy upadłam w olbrzymią , brudną kałużę.
O mamo! Teraz mnie zgwałcą i zabiją!- pomyślałam. Na mojej twarzy wymalowany był tylko strach. Przede mną stała czteroosobowa grupka chłopaków. Na twarzach mieli przerażające uśmiechy, a w dłoniach każdy trzymał do połowy opróżnioną butelkę piwa.
- Cześć maleńka.- odezwał się jeden z nich. Najwyższy i najbardziej pijany. Kiwał się na nogach i rechotał pod nosem jak rasowy gwałciciel.- Zabawimy się?
Od razu przecząco pokręciłam głową i nie podnosząc się z ziemi zaczęłam się wycofywać. W zawrotnym tempie jeden z nich doskoczył do mnie i przytrzymał moje ramiona przez co znów upadłam w kałuże. Skóra na wewnętrznej stronie dłoni mi się zdarła i zaczęła z niej lecieć krew. Byłam tak przerażona, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Krzyk uwiązł mi w gardle.
- Całkiem słodka co nie?- zapytał jeden drugiego.- Ale nam się trafiło!
- Ja już nie wytrzymam!- wrzasnął największy z nich.- Mogę pierwszy ją przelecieć?
Kiedy to usłyszałam zaczęłam się szarpać i wyrywać. Niestety ten który mnie trzymał był strasznie silny i na nic się to nie zdało.
Z mojego gardła wydostał się delikatny pisk. Niestety za cichy aby ktokolwiek rzucił mi się na pomoc.
I co teraz?
Umrę?!
Ale ja się nigdy nawet w moim dwudziestoletnim życiu nawet nie całowałam!
Nie mogę umrzeć nie doświadczając pierwszej miłości… Prawda?
Jeden z nich podniósł mnie do góry, a drugi zaczął się dobierać do mojego płaszcza. Brutalnie go ze mnie zerwali po czym zaczęli rozrywać moją koszulę.
Kiedy został na mnie już tylko stanik i strzępki koszuli dotarło do mnie, że już nikt mi nie pomoże. To był po prostu koniec.
- Zobaczcie! Zaczyna się jej podobać!- zarechotał i zaczął dobierać się do mojego paska od spodni.  Ostatkiem sił kopnęłam zboczeńca prosto w twarz. Z jego nosa polała się krew, a on przeklął pod nosem.
- Ta dziwka złamała mi nos!- wrzasnął po czym z całej siły uderzył mnie w twarz i brzuch. Zabrało mi oddechu, z wargi poleciała krew, a w głowie czułam pulsujący ból.
W pewnym momencie jeden z moich napastników został odepchnięty gdzieś w bok. Nic nie widziałam, bo przez ból głowy na niczym nie mogłam się skupić.
- Zostaw ją!- krzyknął ktoś. Po chwili wylądowałam ponownie w kałuży na chodniku.
W tej chwili poczułam czyjeś ramiona oplatające mnie. Nie znałam tej osoby, ale czułam się w tych objęciach bezpieczna. Słyszałam krzyki, szarpaninę, okrzyki bólu. Później była już tylko ciemność.

Długo nie mogłam się obudzić. Mimo to czułam wszechogarniający mnie ból. Pulsowała mi głowa oraz dolna warga. Czułam odrętwienie wszystkich kończyn.
Chciałam otworzyć oczy, ale nie mogłam.
Leżałam na jakimś miękkim czymś. Po strukturze domyśliłam się, że leże na łóżku, gdyż byłam przykryta czymś co przypominało w dotyku pościel.
Mój oddech przyspieszył.
Gdzie ja jestem?!- pomyślałam. Wszystko co było dookoła nie było moim mieszkaniem. Wiedziałam to mimo zamkniętych oczu. Zapach był inny, wszystko co mnie otaczało było inne. Byłam przerażona. Co jeśli jestem w domu, któregoś z tych zboczeńców? Co jeśli mnie zgwałcili?
Ale nie czuje bólu … Tam w dole.
Co teraz?!
- Kto to w ogóle jest?- usłyszałam gdzieś koło siebie. Był to miły i ciepły głos. Nie mógł należeć do złej osoby… Prawda?
- Znam ją z tej kawiarni niedaleko stąd. Pracuje tam.- odezwał się ktoś inny.
- Co zrobimy kiedy się obudzi? Może pomyśleć, że to my chcieliśmy jej coś zrobić. A po za tym bardzo krwawiła z wargi. Zatamowałem to, ale nie jestem pewien czy nie powinien tego obejrzeć lekarz.
- Jak się obudzi to ją tam zabiorę.
Kto to do jasnej cholery jest?! Głos jednego z nich jest taki… znajomy.
Bardzo skupiłam się na tym aby w końcu otworzyć oczy. Po kilku minutach prób w końcu mi się udało. W pokoju, w którym leżałam było zupełnie ciemno przez co kompletnie nic nie widziałam. Kiedy podnosiłam się do pozycji siedzącej wydałam z siebie mimo woli głośnie jęknięcie. To przez ostry ból w okolicach brzucha.
- Obudziłaś się!- powiedział jakiś kompletnie obcy chłopak. Był przystojny, miał ciemne włosy, a ogólną budowę ciała nie za dużą. Robił wrażenie młodszego niż prawdopodobnie był w rzeczywistości.
- Gdzie ja jestem?- szepnęłam. W gardle miałam strasznie zaschnięte więc mówienie sprawiło mi ból.
- U nas w domu. Zemdlałaś i nie wiedziałem gdzie cie zanieść.- powiedział ktoś wchodząc do pokoju. Rozpoznałam w nim chłopaka z kawiarni, który przychodzi tam poczytać.
- To ty…
- Czyli mnie poznajesz.- ucieszył się.- Ja jestem SuHo, a to Do KyungSoo, ale mówimy na niego D.O. Pamiętasz co się stało?
- Napadli mnie…- powiedziałam, a głos mi się załamał.- Chcieli zgwałcić…
- Mogłeś zapytać jakoś inaczej!- oburzył się D.O. i podszedł do mnie chcąc mnie uspokoić.- Nie martw się. Jesteś bezpieczna.
- Uratowaliście mnie?- zapytałam wycierając policzki.
- SuHo cie uratował. Ja opatrzyłem twoje rany kiedy cie tu przyniósł.- opowiedział pospiesznie KyungSoo.- Boli cie coś? Chcesz tabletkę przeciwbólową?
- Nie trzeba.- szybko pokręciłam głową czego pożałowałam, bo rozbolała mnie bardziej.- Dziękuje… Za wszystko.
- Nie musisz.- uśmiechnął się stojący w drzwiach SuHo. Miał bardzo uroczy uśmiech.- Chodź coś zjeść. D.O. zrobił kurczaka!
Nie czekając w ogóle na moją odpowiedź zaciągnęli mnie do kuchni gdzie czekała przygotowana kolacja. Podczas jedzenia dowiedziałam się co nie co o moich wybawicielach.
Wbrew pozorom mimo tego, że mieszkali ze sobą nie byli oni parą. W sumie bardzo dobrze bo szkoda by była takich dwóch przystojniaków żeby byli gejami.
SuHo studiuje na Seulskim uniwersytecie, a D.O. szkoli się na kucharza w jednej z najlepszych restauracji w mieście. Mieszkają razem gdyż tak jest po prostu taniej no a po za tym SuHo wykorzystywał D.O do gotowania obiadów. A trzeba przyznać, że chłopak ma do tego niesamowity talent.
Spojrzałam na zegar zawieszony na ścianie ich kuchni i zamarłam. Była prawie trzecia w nocy, a my jedliśmy kurczaka.
- Musze już iść. Dziękuje wam za pomoc!- ukłoniłam się w pół przed nadal siedzącymi przy stole chłopakami.
- Ale mowy nie ma!- wykrzyknął oburzony D.O.- Zostań do rana. Jest bardzo późno. I nie musisz się martwić możesz spać u mnie. Ja już i tak przygotowałem sobie miejsce na kanapie.
- Ale…
- D.O ma racje.- uśmiechnął się SuHo.- Zostań.
Mimo tego, że zupełnie ich nie znałam to miałam do nich zaufanie. Coś w środku podpowiadało mi, że są oni dobrymi ludźmi. Więc zostałam.

***

I tak jakoś po tej całej aferze zaprzyjaźniliśmy się. Chłopcy często odwiedzali mnie w kawiarni i za każdym razem kiedy miałam wieczorną zmianę, któryś z nich przychodził i odprowadzał mnie do domu aby tamta sytuacja już się więcej nie powtórzyła.
Byłam im za to naprawę wdzięczna. Bałabym się wracać nocami sama. 
- Dziękuje i zapraszam ponownie.- powiedziałam z uśmiechem do klienta, który właśnie opuszczał kawiarnie. Po chwili dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił ponownie kiedy ktoś wchodził do środka. Podniosłam głowę i zobaczyłam niewysokiego, drobnego chłopaka.
- Cześć!- wykrzyknęłam radośnie. D.O. pokiwał mi radośnie i zajął swoje standardowe miejsce przy ladzie.- Co cie do mnie sprowadza?- zapytałam. Dzisiaj miałam poranną zmianę więc do domu szłabym sama.
- Chciałem cie zaprosić jutro na kolacje.- zaśmiał się.- Nauczyłem się nowego przepisu i musze na kimś przetestować. Czyli na tobie i SuHo.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Szczerze mówiąc ostatnim czasem trochę krępowało mnie towarzystwo SuHo. Nigdy nie zrobił nic po czym mogłabym pomyśleć, że coś do mnie czuje. Zachowywał się w stosunku do mnie grzecznie, z szacunkiem, ale tak jak robi to starszy brat dla swojej siostry… A ja głupia uroiłam sobie coś w głowie i za każdym razem kiedy go widzę moje serce wariuje.
- Przyjdę z przyjemnością.- zaśmiałam się głośno.- Tylko, że jutro kończę o 22.
- Wiem. Już mam wszystko zaplanowane. Ja będę gotował, a SuHo cie odbierze i zabierze do nas. Pasuje?
- Jasne. A w ogóle to dziękuje wam… Za wszystko.- wzruszyłam ramionami.
- Nie masz za co. Jesteśmy w końcu przyjaciółmi.
Kocham tego chłopaka jak rodzonego brata. Przysięgam.- pomyślałam posyłając mu szeroki uśmiech.
Niestety minusem tego wszystkiego było to, że D.O. mnie przejrzał i wiedział o tym, że czuje coś do jego przyjaciela. Wiedział to w zasadzie szybciej niż ja.

Następny dzień strasznie mi się dłużył. Nie mogłam się doczekać już wieczoru spędzonego z chłopakami. Zawszę kiedy się spotykaliśmy robiliśmy głupie i śmieszne rzeczy, cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie pamiętałam już jak wyglądało moje nudne życie bez nich. W kawiarni było jak na złość mało klientów przez co czas leciał jeszcze wolniej. Na szczęście gdzieś koło 20 przyszedł SuHo. Cieszyłam się, że będę miała chociaż z kim porozmawiać.
Usiadł przy ladzie i z uśmiechem obserwował jak robie kawę. Kiedy podniosłam wzrok aby na niego spojrzeć jakoś dziwnie się speszył i szybko się odwrócił.
- Coś się stało?- zapytałam.
- Nie.
Przyglądałam mu się jeszcze przez chwilę po czym wróciłam do pracy.
Przez następne dwie godziny rozmawialiśmy o najróżniejszych pierdołach. Nie ważny był temat. Potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim.
W końcu nadeszła godzina zamknięcia. Pospiesznie wszystko posprzątałam i ruszyliśmy do domu chłopaków. Ulice były dość ciemne, ale już się nie bałam. Nie kiedy szłam z chłopakiem.
Dotarliśmy na miejsce dużo szybciej niż myślałam. Wspięliśmy się na ostatnie piętro gdzie znajdowało się ich mieszkanie i zadzwoniliśmy do drzwi.
Nikt nie otworzył.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni po czym zadzwoniliśmy jeszcze raz.
Nadal nic.
Gdzie do cholery jest D.O.? Zapomniał, że się umawialiśmy?
W końcu SuHo wyciągnął pęczek kluczy i otworzył drzwi. W całym mieszkaniu było ciemno, tylko z kuchni dochodziło do nas słabe światło. Ruszyliśmy więc w tamtym kierunku bojąc się, że może coś się chłopakowi stało. Jednak nie było go w domu.
W kuchni paliły się dwie świeczki, a na stole uszykowana była kolacja dla dwóch osób. Na samym środku pięknie ozdobionego stołu stała karteczka. Chłopak podniósł ją i zaczął czytać na głos.
„Wybaczcie coś mi wypadło. Kolacja jednak nie może się zmarnować. Zjedzcie i powiecie mi co myślicie o daniu.
XOXO
D.O.”
W tym momencie dostałam sms’a. To co w nim było sprawiło, że zakrztusiłam się powietrzem.
„Skorzystaj z okazji, że jesteście sami J Namęczyłem się nad tą kolacją. Nie zmarnuj szansy. Ale wujkiem jeszcze nie chce być. W szafce nocnej koło mojego łóżka są gumki! Całe opakowanie więc możecie szaleć! Nie wracam na noc.
D.O”
Momentalnie zrobiłam się czerwona z zawstydzenia. Na szczęście SuHo nic nie zauważył.
- No to zjemy sami.- powiedział radośnie. Odsunął dla mnie krzesło, na którym usiadłam po czym nałożył nam smakowicie wyglądające spaghetti z serowym sosem i bazylią. D.O. to naprawdę zna się na rzeczy.
Siedzieliśmy, jedliśmy i piliśmy wino. Było naprawdę miło. Tylko… Nic między nami nie było…
Nie chciałam robić pierwszego kroku. Bałam się jak chłopaka na to zareaguje, a ja nie chciałam stracić takich cudownych przyjaciół przez taką głupotę.
Chłopak ani razu nie wykonał żadnego gestu. Nawet tak prostego jak dotknięcie mojej dłoni. Nic. Kompletne zero! NULL!

Po skończonym posiłku chciałam iść do domu. Bo było mi trochę niezręcznie. Ale SuHo mi nie pozwolił. Nie chciał żebym wracała sama po nocy więc musiałam zostać. Zajęłam sypialnie D.O.
Kiedy już leżałam w łóżku dostałam kolejnego sms’a od chłopaka.
„ I jak?”
„ Bardzo się napracowałeś i jestem wdzięczna, ale mówiłam ci, że on nic do mnie nie czuje…”- odpisałam.
„ Ale z niego dupek…”
„Mimo to dziękuje ci. Kolacja była pyszna J”

„Dla ciebie wszystko.”


***

Kilka dni później miałam wolny dzień. Chciałam wykorzystać go żeby poleżeć sobie na spokojnie w łóżku. Nic nie robić cały dzień tylko siedzieć, oglądać TV i odpoczywać. Niestety nie było mi to długo dane gdyż zadzwonił mój telefon.
- Musisz szybko przyjść do parku koło twojego domu!- to był D.O. Po tym po prostu się rozłączył. Wystraszona nie na żarty założyłam w biegu spodnie i jakąś kurtkę i wybiegłam z domu. Nawet nie pamiętam czy zakluczyłam drzwi.
W zawrotnym tempie przebiegłam przez ulice nie zwracając na to, że przebiegłam na czerwonym świetle, a jadące auta trąbiły na mnie i hamowały z piskiem opon.
Przebiegłam przez wielką czarną bramę, która odgradzała park od ulicy. Biegłam rozglądając się w poszukiwaniu D.O.
- JeaYu!- usłyszałam gdzieś za sobą. Odwróciłam się natychmiast i wpadłam prosto… w ramiona SuHo. Z ogromną zadyszką na niego patrzyłam licząc, że może wyjaśni mi co się dzieje.
Patrzył na mnie chwile po czym trochę się zaczerwienił.
- Lubię cie!- powiedział czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Co?- zaskoczył mnie zupełnie.
- Nie powiedziałem ci wtedy na kolacji, bo… Myślałem, że wolisz KyungSoo. Ale kiedy następnego dnia opierdolił mnie, że zrobił to żebyśmy byli sami to…- zaśmiał się zawstydzony.- Lubię cię, proszę umów się ze mną.- wyciągnął przed siebie bukiecik ślicznych konwalii. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Kątem oka zauważyłam schowanego za drzewem D.O., który mi pomachał po czym zniknął.
Stałam naprzeciwko SuHo, który wyglądał jakby lada moment miał zemdleć. Nie chciałam go już dłużej trzymać w niepewności i tylko pokiwałam twierdząco głową. Przytuliłam się do chłopaka słysząc jak zaczyna się z ulgą śmiać.



~Ohorat

sobota, 18 października 2014

Walcz o swoje życie! - Tao.


Przepraszam Kochani za tak długą nieobecność. Ale miałam okropny brak weny.;c Tak bardzo tego nie lubię... Poza tym mnóstwo szkolnych obowiązków i innych takich. Masakra. Trzecia liceum nie jest fajna. Uwierzcie! Ale powróciłam mam nadzieję, że nie aż tak w złym stylu. Bardzo długo myślałam nad tym opowiadaniem i bałam się go napisać, ale kiedyś musiałam no nie? Za wszelkie błędy przepraszam!!!!
Dedykuję je mojej kochanej @mykoreandreaam z twittera! Kochana to podziękowanie za twoją cudowną kartkę, którą dostałam na osiemnastkę. Jesteś cudowna myszko!
 Nie przedłużam dłużej. 
Zapraszam do czytania i komentowania!
Wasza okropna Yehet. 



Opowiem Ci o pewnym dniu, gdzie moje całe życie właśnie wtedy obróciło się o 180`. Wtedy zobaczyłam jaki jest świat, jak bardzo ludzie potrzebują mnie. Jak bardzo myliłam się co do tego jak jest. Wiele zrozumiałam właśnie wtedy. Jeśli jesteś ciekaw, a mam nadzieję, że tak to proszę czytaj dalej.
Szłam korytarzem szkoły, która była  moim marzeniem. Dostanie się do niej było czymś najwspanialszym co mnie spotkało. Wszystko szło tak jak powinno. Był to już trzeci miesiąc mojej nauki w tym liceum a ja czułam jakbym była stworzona do tej szkoły. Nauczyciele mnie uwielbiali, uczniowie mili, nikt nikogo nie obrażał ani nie dokuczali sobie nawzajem. Cudownie czyż nie? Aż prawie nie możliwe. Nie byłam nigdy brzydka, więc łatwo nawiązywałam dobry kontakt z ludźmi. Moi rodzice nie byli biedni, ale bogaci też nie. Mimo to udało mi się za ich pieniądze i moje stypendium dostać do tej szkoły bez trudu.
Słoneczny dzień, rozpoczynał cudowny weekend. Niby jesień, ale było dość ciepło. Powolnym krokiem zmierzałam ku drzwi wejściowym. Nagle usłyszałam dochodzące z za rogu dziwne odgłosy. Coś podkusiło mnie aby dowiedzieć się o co chodzi. Lekko wychyliłam się i zobaczyłam coś co mnie przeraziło. Chłopak z trzeciej klasy, najprzystojniejszy w szkole trzymał za koszulę jednego z mojej klasy. ZiTao cichy, spokojny, syn woźnej. Nigdy nie rozumiałam tego spokoju dookoła tego chłopaka…
- Co paskudo? Chcesz jeszcze raz biegać z mopem? Wejdź mi jeszcze raz w drogę a uwierz dorwę cię i będziesz językiem zlizywał ten brud z podłogi!- wykrzyczał starszy. Nie wytrzymałam po prostu musiałam się wtrącić.
- Co robisz nadęty dupku? Chcesz zaraz ty będziesz czyścił kible swoim jęzorem!- powiedziałam zdenerwowana. Zszokowany chłopak nie wiedząc z początku co się dzieje puścił Tao i spojrzał na mnie. Kiwnęłam na lekko wystraszonego chłopaka, nakazując aby podszedł do mnie.
- Nie wtrącaj się mała- warknął tamten.
- Przestań być nadęty i się uśmiechnij- zdziwiło to go jeszcze bardziej. Parsknęłam śmiechem i pociągnęłam kolegę z klasy za rękę. Pobiegliśmy szybko ku drzwiom wyjściowym szkoły. Śmiałam się jak opętana.
Gdy wyszliśmy ze szkoły, szliśmy w milczeniu w kierunku parku. Sama nie wiem czemu. To było przeciwnie od kierunku do mojego domu. Usiedliśmy na jednej z ławek i oboje wpatrywaliśmy się w swoje buty. Delikatne promienie słoneczne ogrzewały nas, wiatru prawie w ogóle nie było. Kilka liści spadło właśnie z drzewa, by zaraz wmieszać się z resztą leżących na trawie od jakiegoś czasu. Jesień… Kocham ten czas kiedy wszystko jest w tych barwach : żółty, brązowy, czerwony, gdzieniegdzie zielony. Cudowny widok.
- Komawo…- wyszeptał prawie. Przyjrzałam mu się dokładnie. „Całkiem przystojny” pomyślałam.
- Wyglądasz jak panda- zachichotałam delikatnie.

Pamiętasz to prawda? To właśnie od tamtego dnia zaczęliśmy się przyjaźnić. To był cudowny dzień. Cieszę się, że wtedy szłam tamtym korytarzem. Cieszę się, że niezdarnie wpadłeś wtedy na tamtego kolesia. To odmieniło moje życie. Twoje też? Wtedy zrozumiałam, że nic nie jest kolorowe do końca. Ale zawsze można wybrnąć z sytuacji, tak jak my to zrobiliśmy.

- Tao to się musi skończyć! Oni nie mogą tobą tak pomiatać! Pokaż im, że nie dasz się tak traktować! – wydarłam się po raz kolejny tego dnia na Ciebie. Nie mogłam patrzeć jak robisz wszystko za tych niewdzięcznych ludzi. Nabrudzili, ty sprzątałeś. Oni coś zepsuli, a ty brałeś winę na siebie. Robiłeś wszystko by nie wyzywali cię, ani nie bili. Abym ja nie obrywała więcej… Od tamtego dnia gdy ci pomogłam stałam się pośmiewiskiem szkoły. Dziewczyny wyrzucały moje książki po różnych śmietnikach szkoły, na wychowaniu fizycznym obrywałam często piłką, wyzywali i dogryzali mi. Ale miałam to gdzieś i chciałam abyś też miał. Wierzyłam, że jeśli nie będę zwracała na to uwagi oni przestaną. Ty byłeś inny. Tańczyłeś tak jak ci zagrali.
- Przynajmniej nie masz ran na ciele po treningach!- wydarł się. Jak co wieczór spacerowaliśmy nad rzeką. Widok był cudowny, pogoda była cudowna, ale nasze humory nie były takie.
- Pando jesteś zdolny idź i pokaż na co cię stać! – kolejne namawianie ciebie na szkolny konkurs talentów.
- Nie- kolejna odmowa. Westchnęłam delikatnie i przytuliłam się do Ciebie. Taka drobna ja przy tobie byłam krasnoludkiem. Ale uwielbiałam wtulać się w twoje ciało. Twoja opiekuńcza natura poprzez takie przytulenie dawała mi bezpieczeństwo. Nagle poczułam jak coś wpada na moje nogi. Spojrzałam na dół i zobaczyłam ulotkę. Dość potargana, ale z datą teraźniejszą. „ 13.03.2014r. pierwsze spotkanie”. Ulotka dotyczyła treningów sztuk walki. W mojej głowie zrodził się dziwny plan, ale wiedziałam że to będzie skuteczne.
- Chce tam iść! Chodźmy razem!- wykrzyczałam radośnie i już zmierzałam ciągnąc cię za rękę we wskazany adres. Nie sprzeciwiałeś się mi, więc zaciągnięcie cię tam było łatwizną.
Spodobało ci się, ja odpuściłam po dwóch treningach. Te dwa ćwiczyłam tylko ze względu na ciebie. Resztę chodziłam aby patrzeć jak ty robisz ogromne postępy. Wszystko szło tak jak miało. Wiedziałam, że gdy tylko zrobisz w tym duże postępy twoja odwaga w siebie przyjdzie.

Pamiętam dokładnie ile serca wkładałeś w każdy trening. Pamiętam też jak raz pokazałeś co  potrafisz na środku Sali gimnastycznej chcąc mnie bronić, bo znowu oberwałam piłką od jednej z dziewczyn. Wystarczyło kilka ruchów aby całą grupka ludzi wybiegła ze strachem w oczach z Sali. Byłam taka dumna z ciebie wtedy. Od tamtej pory nasze życie było coraz lepsze.
Każdy kolejny dzień sprawiał, że kochałam cię bardziej. Miłość  której tak pragnęłam… Ona mnie spotkała. I kto by pomyślał, że mój panda stanie się męski? Gdybyś wiedział jak bardzo pragnęłam być z tobą już zawsze. Przeszedłeś samego siebie szykując romantyczną kolację na plaży… Wspaniałe chwile…

Dzień naszej rocznicy. Dokładnie rok minął odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić. Ustaliliśmy zgodnie, że to powinien być dzień kiedy cię uratowałam. Cały dzień unikałeś mnie, nie odbierałeś telefonu, nie chciałeś nawet wyjść gdy przyszłam do ciebie do domu. Twoja mama zrobiła mi herbatę, wypiłam ją razem  z nią i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Ty natomiast nie wyszedłeś ze swojego pokoju dalej. Wkurzyłam się i ze łzami w oczach wyszłam z twojego domu. Schowałam się u siebie, leżałam na łóżku trzymając w dłoni nasze zdjęcie i płakałam. Obiecywałeś mi, że od rana będziemy najpierw spacerować, potem wycieczka rowerowa i inne takie przyziemne spędzanie razem czasu.
Dobiła godzina 18:00. Napisałeś mi sms’a żebym ubrała się ciepło i wyszła z domu. Zrobiłam to co chciałeś mimo iż byłam zła i zapłakana. Stałeś oparty o swój samochód i uśmiechałeś się szeroko. Widząc moją lekko zaczerwienioną buzię od płaczu uśmiechnąłeś się delikatnie i przyciągnąłeś mnie do siebie. Wyszeptałeś na ucho „ kilka łez uczyniło, że ten wieczór będzie magiczny”. Nie wiedząc o co chodzi posłusznie wsiadłam do auta, gdy otworzyłeś mi drzwi. Jechaliśmy jakiś dłuższy czas, wyjechaliśmy za miasto. W pewnym momencie kazałeś mi zamknąć oczy i nie otwierać aż nie pozwolisz. Zrobiłam to. Nigdy prawie nie sprzeciwiałam się tobie. Nie chciałam tego. Zawsze ufałam Ci i nie mogłam nie robić tego o co prosisz. Zatrzymałeś samochód, wysiadłeś, pomogłeś wysiąść mi dalej nie pozwalając otworzyć oczu. Czułam ekscytację i lekki niepokój. Wziąłeś coś z bagażnika i powoli ze względu na to iż miałam zamknięte oczy szliśmy w nieznanym mi kierunku.  Po pewnym czasie stanęliśmy, puściłeś moją ręką. Stałam tak nie wiedząc co się dzieje jakąś chwilę. Poczułam jak okrywasz moje usta swoimi, potem wyszeptałeś „ otwórz oczy”. To był cudowny widok…
Byliśmy na plaży, postanowiłeś zrobić romantyczną kolację właśnie na plaży. Wiele razy opowiadałeś mi jak cudowny jest widok gdy spacerujesz samotnie tutaj, ale nigdy mnie nie przyprowadziłeś. Na kocyku w czerwono białą kratkę ustawione były plastikowe kieliszki do wina ale zamiast trunku wlałeś do niego mój ulubiony sok pomarańczowy. Sam też nie mogłeś pić więc sobie również nalałeś soku. Obok tego były talerzyki i sztućce. Na środku było przygotowane jedzenie. Sałatka owocowa, ryż z warzywami, różne przekąski. Niedaleko tego stał koszyk i jeszcze jeden kocyk tym razem cały zielony. Dookoła wszystkiego małe lampy. Cudowny widok. Przytuliłeś mnie od tyłu a ja nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
- Zadowolona?- zaśmiał się cicho widząc moją reakcję.
- Saranghae Oppa!

Dokładnie pamiętam każdą chwilę z tobą. Mam nadzieję, że ty zapamiętasz  również to wszystko. Niech to co było zostanie przy tobie. Niech nigdy cię nie opuszcza. Wtedy będę zawsze przy tobie.

Dziękuję ci, że nadałeś sens memu życiu. Przyszłam na świat, by przeżyć to, co przeżyłam; spróbować popełnić samobójstwo, uszkodzić sobie serce, spotkać się z tobą, wspiąć się na ten zamek, i po to, byś wyrył w swej duszy moją twarz. To jedyny powód, dla którego przyszłam na świat - aby pozwolić ci znaleźć drogę, z której zboczyłeś. Nie pozwól, by moje życie stało się niepotrzebne.
~Paulo Coelho (z książki Weronika postanawia umrzeć)

Czas się pożegnać Pando. Wszystkie bajki kiedyś się kończą, szkoda tylko, że nasz musiała skończyć się tak szybko. Czytasz to więc zapewne mnie już nie ma. Kazałam mamie wysłać ten list zaraz po mojej śmierci. Wybacz kochanie… wybacz, że tak mało czasu było dane nam spędzić razem. Przepraszam, że nie powiedziałam Ci o mojej chorobie. Nie chciałam abyś traktował mnie inaczej tylko dlatego, że mam nowotwór. Dowiedziałam się jeszcze przed przyjściem do liceum, że mam 70% szans, że u mnie rozwiną się komórki rakotwórcze. Zachorowałam miesiąc przed naszą rocznicą. Lekarz ocenił czas postępowania choroby. Pewnie myślisz, że nie walczyłam. Walczyłam. Ale jedyne co mogłam to wydłużyć czas bycia z tobą. Gdy wykryto, że zachorowałam… Było już za późno na operację. Zbyt wiele przerzutów.  Ale lekarz pomógł mi wydłużyć czas bycia z tobą. Gdy trafiłam do szpitala, moja mama powiedziała ci, że wyjechałam pomóc chorej ciotce… Tak bardzo przepraszam Cię za to kłamstwo. Tak bardzo mi przykro… Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Pamiętaj, że Cię kocham. Na zawsze w mym sercu. Zawsze w twym sercu.
Jeszcze raz przepraszam Pando, że nie mogłam być lepsza.
Obiecaj, że nie będziesz płakał.
Obiecaj, że będziesz walczył.
Kocham Cię.
Żegnaj kochana Pando.
PS. Zrób coś ze swoim życiem, idź do przodu! Pokaż światu jaki cudowny jesteś! Spraw, że pokocha cię świat, tak jak pokochałam Cię ja.

 Tao

- Minął dokładnie rok od twojej śmierci skarbie… Tak bardzo Ci dziękuję, że  byłaś. Tak bardzo mi przykro, że nie było mnie przy tobie, gdy gasłaś… Tęsknię za tobą. Tęsknie i to cholernie. Ale zamierzam walczyć dla ciebie. Zamierzam właśnie dziś spełnić twoją prośbę. Dziś jest dzień kiedy pokażę innym , że potrafię coś w życiu więcej. To mój pierwszy występ jako członek EXO. Dziś odmieni się wszystko. Szkoda, że tego nie możesz zobaczyć. A może jednak? Przecież zawsze w mym sercu. – poczułem coś na ramieniu. Spojrzałem, ale nikogo nie ma… - To ty kochanie prawda? Wiedziałem, że jesteś przy mnie zawsze. – powiedziawszy to położyłem bukiet na nagrobku.
 Pomodliłem się i wstałem z ławeczki. Jeszcze raz spojrzałem na twoje zdjęcie i napis na grobie „ Chwile ulotne jak wiatr, łapmy je niczym motyle. Kochajmy ~ MinYu” to napis w twoim pokoju. Twój własny cytat, twoje życiowe motto. Bądź szczęśliwa gdziekolwiek jesteś Jagi.
Wierzyłaś zawsze we mnie, chciałaś bym pokazał swój rap światu. Dziś miało to się stać. Zaraz po twojej śmierci poszedłem na przesłuchanie to wytwórni. I przyjęli mnie. Wieczorem pierwszy występ. Gdybyś była powiedziałabyś „ a nie mówiłam”.
Spełniam twoje życzenie Jagi. Spełniam nasze marzenie.

Saranghae gdziekolwiek jesteś. 

~Yehet.