czwartek, 26 marca 2015

Szczęście~KyungSoo cz.3

W końcu udało mi się znaleźć pracę. To, że mieszkałam z KyungSoo nie zmieniło mojego zdania, że powinnam dorzucać się do rachunków. Mieszkało się nam zaskakująco swobodnie. Nie zmieniło się nic oprócz tego, że za każdym razem jak chłopak wychodził lub wracał z pracy czule mnie całował i to, ze teraz zamiast skupiać się na naszych maratonach filmowych skupiałam się na tym, że chłopak mnie przytula. Jak głupia zakochana małolata.

Siedziałam na rozłożonej w salonie kanapie i przeczesywałam palcami moje krótkie włosy aby choć trochę przeschły przed spaniem. Byłam jak zwykle ubrana w krótkie spodenki i jakąś koszulkę KyungSoo, którą mu kiedyś zabrałam i już nie raczyłam oddać i chciałam iść spać. Ale jakoś tak… nie mogłam. Cały czas myślałam o mamie. Minęły trzy miesiące od mojej wyprowadzki z domu, dwa miesiące od kiedy ją ostatni raz widziałam. KyungSoo chciał abym się z nią spotkała, ale nie naciskał. Czekał aż sama stwierdzę, że jestem na to gotowa. Miałam wrażenie, że jednak nigdy nie będę. Nadal nie za bardzo chciałam ją widzieć, ale bardziej chyba się bałam. Bałam się tego jak ona teraz wygląda może jest już innym człowiekiem, może w żaden sposób nie przypomina już mojej mamy.
Odczuwając jakiś taki niekontrolowany lęk, wstałam z łóżka i niepewnym krokiem ruszyłam do sypialni chłopaka.
Raczej nie sypialiśmy z KyungSoo w jednym łóżku, ale jeśli już się to zdarzyło to w salonie na kanapie. Po prostu zasypialiśmy podczas naszych maratonów filmowych.
Nie wiedziałam co mam zrobić stojąc już pod drzwiami jego pokoju. Zapukać? Wejść tak po prostu? Czy może wrócić jednak na kanapę?
Ale nie chciałam być sama więc nadusiłam klamkę, a drzwi się otworzyły. Byłam zaskoczona kiedy zobaczyłam KyungSoo z książką w ręce opartego o wezgłowie łóżka. Poczułam się też nieco zakłopotana.
- Dlaczego nie śpisz?- zapytał spoglądając na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy.
- Nie mogę zasnąć.- odpowiedziałam szczerze.- Mogę tu chwile z tobą posiedzieć?
Kiedy tylko kiwnął głową na tak, podeszłam i wdrapałam się na łóżko wpychając się od strony ściany. 
Łóżko KyungSoo było tylko trochę większe od przeciętnego jednoosobowego łóżka więc było trochę ciasno, ale plusem była bliskość chłopaka. Dzięki temu było ciepło, bezpiecznie i przytulnie. Chłopak od razu odłożył książkę i opatulił mnie swoją kołdrą tak aby moje nogi spod niej nie wystawały.
KyungSoo nie raz chciał mi odstąpić swój pokój upierając się przy tym, że to on będzie spał na kanapie, ale kategorycznie się na to nie zgodziłam. Bądź co bądź to był jego dom, a ja byłam tylko współlokatorką i to w dodatku całkiem przypadkową.
- Martwisz się?- zapytał jakby czytając mi w myślach. Jednak chłopak znał mnie jak nikt inny na tym świecie.
Kiwnęłam głową. Od razu objął mnie ramieniem delikatnie się do mnie przysuwając.
- Naprawdę nie chcesz z nią porozmawiać?- miał smutny głos, smutny wyraz twarzy, a do tego wszystkiego on też zaczął się martwić.
- Ja…- zająknęłam się.- Boje się, że to już nie jest ta sama osoba.
- To twoja mama.- znów to powiedział. To był jeden z jego najczęstszych argumentów. KyungSoo miał świetny kontakt z rodzicami. Często z nimi rozmawiał przez telefon, wspierali się, byli blisko. Ja z moją mamą nigdy tak nie miałam i czasami zazdrościłam chłopakowi. To właśnie dlatego tyle czasu spędzałam w niego w domu po lekcjach w podstawówce. Mogłam chociaż popatrzeć na normalną, szczęśliwą i zgrana rodzinę.- Masz tylko ją.- dodał spoglądając mi w oczy.
- Mam jeszcze ciebie.- dodałam szybko.- I jeszcze JinJoo i JongIn’a…
- To prawda.- zapewnił.- Jesteśmy i zawsze będziemy, ale matkę ma się jedną i trzeba o nią dbać… To trochę taki nasz dług jaki musimy spłacić naszym rodzicom.- uśmiechnął się delikatnie.- W końcu gdyby nie oni nie było by nas.
- Nie znoszę kiedy masz racje.- jęknęłam niezadowolona. Chłopak prawie zawsze miał racje.
- Porozmawiasz z nią?- zapytał już chyba i tak znając moją odpowiedź.
- Mhmm.- kiwnęłam głową.- Ale boje się… Boje się zobaczy jej twarz, spojrzeć w oczy…
- Pójdę z tobą jeśli chcesz.- pogłaskał moje ramie pocieszająco. Tak dobrze było go mieć.
- Chce.
Wtuliłam się w jego bok napawając tą chwilą. Było miło, bezpiecznie. Od razu mnie przytulił i zaczął kreślić swoimi palcami różne wzory na moich plecach wiedząc jak bardzo to uwielbiam. Uspokajało mnie to i relaksowało.
- Wiesz co?- zapytał po kilku minutach milczenia.
- Hm?
- Chyba musimy kupić większe łóżko.- zaśmiał się i ponownie przesuwając w moją stronę aby nie spaść na ziemie.
Trochę się zaczerwieniłam i poczułam dziwne gilgotanie w dole brzucha. Nie wiedziałam jak mam to odebrać.
Insynuował, że częściej będziemy tak spać?
- Wrócę na kanapę.- powiedziałam chcąc zrobić mu więcej miejsca. Ale w sumie trochę zaczęłam się krępować więc chciałam uciec zanim powiem lub zrobię coś głupiego. Nim zdążyłam wysunąć nogę spod kołdry chłopak pociągnął mnie w dół tak, że znów leżałam. Nic nie powiedział tylko poprawił kołdrę, objął mnie tak, że nie było możliwości abym wstała z łóżka.- Będzie ci niewygodnie.- powiedziałam. Chłopak przecząco pokręcił głową.- A jak znów będę się w nocy kręcić? Spadniesz.
- Mówi się trudno.- szybko cmoknął mnie w usta sprawiając, że byłam w lekkim szoku.- Dobranoc.
- Dobranoc.
I spało się nam zaskakująco dobrze. Nie zrzuciłam go w nocy, nie pokopałam jak mi się wcześniej zdarzało. Chyba w podświadomości miałam, że nie mogę się za bardzo ruszać, bo może się to źle skończyć.

***

Zacisnęłam mocniej moją dłoń na dłoni KyungSoo mając wrażenie, że zaraz mu ją zmiażdżę. Chłopak jednak nic nie mówiąc cały czas gładził mnie kciukiem po jej wierzchu.
- Nie denerwuj się.- powiedział.- Wszystko będzie dobrze.
KyungSoo wyręczył mnie i zadzwonił do mojej mamy prosząc ją w moim imieniu o spotkanie. Przeprosił ją za to, że skłamał, ze nie wie gdzie mieszkam i zapewnił, że cały ten czas byłam u niego bezpieczna.
Chciałam się spotkać na jakimś neutralnym terenie więc wybrałam kawiarnie niedaleko domu KyungSoo.
- To nie był dobry pomysł.- jęknęłam głośno.- Jednak nie jestem gotowa. Wróćmy do domu.
- Nie możemy teraz zawrócić.- powiedział spoglądając na mnie. Kiedy zobaczył jak się trzęsę, a mój oddech przyspiesza, od razu przystanął. Do  kawiarni została dosłownie kilka kroków.- EunMin.- szepnął i przyłożył obie dłonie do moich policzków zmuszając mnie tym do spojrzenia sobie w oczy.- Spokojnie. Będę tam cały czas z tobą. Wszystko będzie dobrze.
Kiwnęłam głową mimo wszystko ciężko oddychając. Kiedy weszliśmy do kawiarni zacisnęłam dłoń jeszcze mocniej o ile to w ogóle możliwe. Byłam pewna, że tym razem coś mu w dłoni uszkodziłam.
Mamy jeszcze nie było więc zajęliśmy z KyungSoo najbardziej oddalony stolik. Chłopak usiadł obok mnie od razu kładąc rękę na moim udzie. Zignorowałam dziwne gilgotanie w brzuchu bo miałam ważniejsze rzeczy na głowie.
- Może ci coś zamówić?- zapytał. Od razu zaprzeczyłam. Nic w tym momencie nie przeszłoby mi przez gardło
Mijały sekundy i minuty, a ja stresowałam się jeszcze bardziej. Nie pomagała obecność chłopaka, ani nawet jego dłoń na moim kolanie.
W końcu się pojawiła. W tym momencie wstrzymałam oddech przypadkowo wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Bolało, ale nie zwracałam na to uwagi.
Kobieta nas zauważyła i ruszyła w naszą stronę niepewnym krokiem. Nieco zaskoczona spoglądała na siedzącego obok mnie KyungSoo. Była ubrana tak jak zwykle. Dość sztywny i elegancki komplet składający się z szarej, ołówkowej spódnicy i marynarki spod której wystawała biała koszula. Wyglądał tak jak zawszę.
Usiadła naprzeciwko mnie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dzień dobry.- powiedział KyungSoo pochylając się lekko.
- Cześć dzieci.- odpowiedziała. Ja cały czas milczałam przyglądając się jej twarzy. Nie było na niej siniaków, ale mama zdecydowanie schudła i wyglądała trochę niezdrowo.- Myślałam, że…- zaczęła niepewnie.- EunMi będzie sama. Chciałam z nią poważnie porozmawiać.
- Możesz powiedzieć co chcesz.- powiedziałam zaciskając dłoń na nadgarstku chłopaka. Nie chciałam aby odszedł od stolika zostawiając mnie sam na sam z kobietą.- KyungSoo i tak wszystko wie.
- Rozumiem. Więc…
- Bije cie?- zapytałam sama będąc zaskoczoną swoimi słowami. Obydwoje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Dłonie mamy zaczęły się lekko trząść, a oczy jej się zaszkliły.
- Już nie.- szepnęła.- SunKyung… Wyprowadził się tydzień temu.- uśmiechnęła się niepewnie.- Kazałam mu spakować rzeczy i się wynieść.
- Dlaczego?- zapytałam z zaciętym wyrazem twarzy. Nie zwracałam uwagi na to, że mamę ranią te słowa.
- Nie chciałam pozwolić się krzywdzić.- odpowiedziała.
- Ale wcześniej, przez kilka miesięcy na to pozwalałaś. Wybrałaś jego, a nie rodzoną córkę.- w tym momencie z moich oczu poleciały łzy.- Co w takim razie zmieniło twoją decyzję, że postanowiłaś go wyrzucić? Skoro twoja córka nie była wystarczającym powodem?
- Ja w końcu zrozumiałam!- zapłakała. Dużo czasu mi to zajęło, ale zrozumiałam. Nie powinnam była robić tego co robiłam. Byłam… Jestem okropną matką ponieważ wybrałam miłość zamiast własnej córki. Ale SunKyung… Był pierwszym mężczyzną, który na mnie spojrzał, kiedy zaczęliśmy się spotykać był miły, czuły… Chciałam znów poczuć jak to jest być kochaną. Wiem, że źle zrobiłam… Ale nie wiedziałam, że on okaże się takim człowiekiem.- pospiesznie zaczęła wycierać twarz od łez. Mama nigdy nie lubiła płakać, zwłaszcza przy kimś.- Wybacz mi EunMi…- szepnęła. Nie mogłam patrzeć na to jak płacze. Bolał ten widok i to cholernie. Kiwnęłam tylko głową na tak. Bardzo powstrzymywałam głośny płacz więc mogłam zrobić tylko tyle.
Nie chciałam już chować się przed mamą, unikać jej. Potrzebowała mnie, a ja potrzebowałam ją.
- Wrócisz do domu? Obiecuje, że wszystko będzie takie jak powinno!
- Nie mamo.- powiedziałam.- Wybaczam ci wszystko, chce znów móc z tobą rozmawiać i cie widywać, ale… nie wrócę do domu.
Patrzyła na mnie z niedowierzaniem i smutkiem.
- Gdzie będziesz mieszkać? Dasz sobie radę finansowo?
- Mam pracę.- wyjaśniłam.- Na uczelni wzięłam roczny urlop aby wszystko sobie poukładać.- wiadomość, że przez nią chwilowo zrezygnowałam ze szkoły była jedną z najgorszych. Dla mamy zawszę wykształcenie było bardzo ważne.- A mieszkać będę tak jak do tej pory, z KyungSoo.
- Wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale…
- Wiele się zmieniło przez te kilka miesięcy.- powiedziałam szczerze.
- Zmieniło?
- Mam już dwadzieścia lat. Chce zacząć życie na własną rękę. Postanowiliśmy z KyungSoo, że spróbujemy mieszkać razem. Na razie idzie nam to całkiem dobrze.
- Chcesz mieszkać z przyjacielem?
- Nie z przyjacielem. Z chłopakiem.
Mamę bardzo zaskoczyły moje słowa. Ona tak jak każdy inny kto nas znał, uważała że jesteśmy jak rodzeństwo. Zawszę razem, rozumieliśmy się bez słów. Byliśmy trochę jak bliźniacy nie połączeni ze sobą więzami krwi.
- Wy…- zaczęła niepewnie.- Od kiedy?
- Od niedawna.- odpowiedziałam czując jakąś taką dziwną radość. Nadal było dla mnie abstrakcją to, że jesteśmy razem i za każdym razem kiedy o tym mówiłam od razu robiłam się radosna W końcu tak długo ukrywałam uczucia do niego, żyłam z myślą, że nigdy nic z tego nie będzie.
- Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi.- uśmiechnęła się nieco smutno. Chyba zależało jej na tym abym wróciła do domu.- Dacie sobie radę? Jesteście jeszcze tacy młodzi…
- Zajmę się EunMi tak jak trzeba.- powiedział KyungSoo.- Zaopiekuje się nią.
- Wiem.- zapewniła.- Cieszę się, że EunMi ma kogoś takiego jak ty. Że potrafi tak dobrze wybierać przyjaciół. Jest mądrzejsza ode mnie…

Udało się. Wyjaśniłyśmy między sobą wszystko to co wymagało wyjaśnienia. Poczułam wewnętrzną ulgę. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, że ta sytuacja sprawia mi niemalże fizyczny ból i kiedy tylko wszystko zostało wyjaśnione poczułam jakby ktoś ściągnął z moich barków olbrzymi ciężar.
Widać było, że mama nie do końca jest przekonana do tego naszego wspólnego mieszkania, ale nie mogła nic powiedzieć. Nie po tym co zrobiła wcześniej. Potrafiła się więc powstrzymać od prawienia nam rodzicielskich kazań i po prostu przyjęła do wiadomości rzeczy takimi jakimi były.
Dwa tygodnie później moja mama oświadczyła, że wniosła papiery rozwodowe. Byłam z niej w pewien sposób dumna. Wiedziałam, że było to dla niej ciężkie, ale podjęła słuszna decyzję. 

***
Weszłam do domu zataczając się we wszystkie możliwe kierunki. Byłam kompletnie pijana i nie dało się tego ukryć.
Kiedy mój umysł jeszcze nie był tak zamroczony alkoholem, myślałam co powiem KyungSoo. Kilka dni temu kupiliśmy nowe łóżko i spaliśmy razem więc było pewne, że wyczuje ode mnie woń alkoholu. Jednak kilka drinków później już mnie to nie obchodziło.
Miałam paskudny dzień. Najpierw urwanie głowy w pracy, wiecznie ktoś coś ode mnie chciał i biegałam w kółko jak opętana, a żeby tego było mało to wychodząc z biurowca od razu wpadłam na SunKyung’a. Szedł z jakąś młodą pięknością za rękę, śmiali się, posyłali sobie czułe spojrzenia. Mężczyzna znów wyglądał zupełnie normalnie i aż ciężko było uwierzyć, że kryje się w nim potwór bijący kobiety.
Tak bardzo wkurzyłam się tym, że jeszcze nie do końca rozstał się z mamą, a już przygruchał sobie nową zdobycz, że przeklęłam go na środku ulicy nie zwracając uwagi, że wszyscy tam zebrani patrzą na mnie jak na wariatkę.
Kiedy wykrzyczałam mu jakim to jest idiotą i potworem (no może użyłam nieco mniej cenzuralnych słów) odwróciłam się na pięcie i w bardzo krótkim czasie znalazłam się u JinJoo. Ani ona ani JongIn nie potrafili powstrzymać mnie od upicia się do strasznego stanu. Chcieli abym u nich przenocowała, ale kiedy tylko zostawili mnie na chwile samą  to uciekłam do domu. Tak tak… Bardzo to dziecinne, ale wtedy to nie było zbyt istotne.
Tak więc weszłam do domu chwiejąc się na nogach.
- Kim EunMi…- warknął za mną męski głos kiedy pochylałam się i ściągałam buty. Myślałam, że zachowuje się cicho, tak że mnie nie usłyszy, ale w rzeczywistości strasznie hałasowałam.- Gdzieś ty była?!
-U JinJoo…- mruknęłam. Naprawdę bardzo go zdenerwowałam. Miał na twarzy grymas złości, a ręce skrzyżowane na piersi.
Nie chciałam go zezłościć. Tak naprawdę nie wiem co sobie myślałam doprowadzając się do takiego stanu. Po prostu nie chciałam myśleć o tamtym dupku.
Mimo mojej woli w oczach stanęły mi łzy. Byłam zła, pijana, miałam okropny dzień, a do tego chłopak był zły i powstrzymywał się aby na mnie nie krzyczeć.
- Dlaczego płaczesz?- zapytał wystraszony. Jego złość zastąpiło przerażenie. Kiedy nic nie odpowiedziałam chłopak podszedł do mnie i chwycił moją twarz w obie dłonie.- Co się stało?
- Jesteś zły?- zapytałam. Udało mi się powstrzymać łzy, ale spowodowało to mało atrakcyjny grymas na mojej twarzy.
- Ech…- westchnął głośno.- Minutę temu byłem, ale teraz tylko się martwię.
Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ale uniosłam się na palcach i wpiłam się w usta chłopaka namiętnie. Otworzył oczy szeroko w totalnym szoku.
Alkohol w moim organizmie sprawił, że stałam się niesamowicie odważna. Już od jakiegoś czasu po głowie chodziło mi jakby wyglądał mój pierwszy raz z KyungSoo. Kiedy dotykał mnie przypadkiem  w kolano lub udo przechodziły mnie dreszcze nie do opisania i po prostu, mówiąc zupełnie szczerze chciałam to z nim zrobić. Byłam w tym niedoświadczona, więc nigdy nie zrobiłam pierwszego kroku, ani  nawet nie myślałam aby być tą która wyjdzie z inicjatywą.
Niestety w tym momencie mój rozum wziął mnie za nadzwyczaj odważną osobę i postanowił, że to odpowiedni moment aby zainicjować całą sytuację.
Objęłam go za szyję, zmuszając aby pochylił się lekko do przodu gdyż ledwo utrzymywałam równowagę na palcach. Jedną dłoń wplotłam w jego ciemne włosy, a drugą wsunęłam pod jego zieloną koszulę, którą miał na sobie. Ten ruch odpiął dwa dolne guziki mimo iż tego nie planowałam.
Nie wiem jak i kiedy znaleźliśmy się w sypialni, ale jakoś się to stało. Panował tam tylko półmrok spowodowany wpadającym światłem księżyca w pełni. Chłopak ułożył mnie delikatnie na łóżku, starannie umiejscawiając na poduszce po czym oderwał się ode mnie i spojrzał z przymrużonymi oczami. Kiedy myślałam, że zacznie w końcu ściągać ze mnie ubranie, on wstał, zapiął koszulę, przykrył mnie szczelnie kołdrą i po prostu powiedział.
- Dobranoc EunMi.- cmoknął mnie w czoło i wyszedł.
Z niedowierzaniem patrzyłam na zamknięte drzwi sypialni i nie wiedziałam co zrobić.







~Ohorat



poniedziałek, 16 marca 2015

Dziękuję za taki prezent... ~LuHan

Hello my sunshine!
Boję się, że wam się nie spodoba to opowiadanie.
 Napisałam je w dzień kiedy cover Lu wszedł do internetu.
To ona była moją weną.
Cóż słuchając tego taka historia utowrzyła się w mojej głowię.
Zapraszam do czytania i komentowania!
Ale aby czytać musicie słuchać też tego ( słuchawki na uszy i słuchamy!) :
https://www.youtube.com/watch?v=6QEQN6Btr40



Pisk opon, trzask, krzyk, ciemność.

Pamiętaj o mnie zawsze.
Pot spływał po moim czole, czułem jak koszulka oblepia moje ciało. Strach ogarniał mnie całego, czarne wizje przelatywały mi w głowie. Co kolejna to gorsza. Cholera jasna!- krzyknąłem w myślach. Pędziłem samochodem, nie zwracając uwagi na znaki drogowe, jakie przepisy łamię i na to, że wszyscy na mnie trąbią. Liczyła się tylko dziewczyna leżąca w szpitalu, ta która nosiła w sobie moje dziecko. Ta sama, którą dzisiejszego ranka całowałem i przytulałem. „ Pana żona trafiła właśnie do szpitala, musi się pan jak najszybciej zjawić”
Na parking szpitalny wjechałem z piskiem opon. Nie zwracając uwagi na ludzi przechodzących wbiegłem do szpitala potrącając jakiegoś mężczyznę. „ Przepraszam” wyszło z moich ust. Biegłem ile miałem sił do rejestracji a potem do sali na której leżała ona. Niewysoka dziewczyna, śniada cera, brązowe włosy, przepełnione czułością oczy. Stróżka krwi spływała z jej skroni, na jej pięknej twarzy widniał grymas bólu. Tak bardzo chciałem jej pomóc, ale nic nie mogłem. Złapałem ją za rękę i starałem się uspokoić. Siniaki zdobiące jej ciało, przeraziły mnie. Spojrzałem an lekarza, który wykonywał właśnie badanie USG sprawdzając czy dziecku nic nie grozi.
- Musimy szybko wykonać cesarkę!- wydarł się po chwili i zawołał do siebie dwie pielęgniarki. – Niestety musi pan wyjść z sali. Pana żona i dziecko są w stanie zagrożenia życia. Przykro mi- powiedział i wypchnął mnie wręcz siłą z pomieszczenia. Widziałem jak moja ukochana porusza ustami, chcąc powiedzieć coś ważnego. Wyczytałem z ruchów jej warg „ ratuj ją”. Łzy spływały po moich policzkach. Nie wiedziałem nic o wypadku, nie miałem pojęcia kto go spowodował i jak to się stało. Nie chciałem tego wiedzieć.
Uderzyłem pięściami w ścianę tuż obok drzwi pokoju, w którym odbywała się akcja ratunkowa mojej ukochanej i naszego dziecka. Oboje za młodzi na zostanie rodzicami, jednak poważnie zabraliśmy się za układanie naszego życia. Usiadłem na podłodze nie wiedząc co robić, łzy spływały a godziny mijały. Wszystko szło jak dla mnie w zwolnionym tempie.
Co jeśli dziecko albo ona umrze?
 Nie poradzę sobie.
 Nie może mnie zostawić.
Tyle jeszcze przed nami.
Sekunda za sekundą, minuta za minutą. Zegarek na moim ręku cykał w swoim rytmie. Wszystko w tym momencie doprowadzało mnie do szału. Bałem się. Czułem, że zawiodłem na każdym możliwym polu. Osiem miesięcy oczekiwania na przyjście na świata naszego owocu miłości. Młodzieńcza miłość miała być wieczna.
Kolejne minuty czekania doprowadzały mnie do obłędu. Chodziłem w jedna i drugą, uderzałem co chwila o ściany pięściami. Nagle wszystkie wspomnienia przelatywały przez moją głowę. Nasze pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek, moje oświadczyny. Wszystko.
Życie na pozór tak długie, a jednak tak krótkie. Wiele w nim można przewidzieć tak mało zrozumieć. Często zaskakuje, czasem przeraża, wiele razy nie wiesz co dalej, zawsze inaczej… Brniemy przez to, aż do upadłego. Śmierć nie jest czymś przyjemny, nigdy nie była i nie będzie. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko od nas odchodzą… Tak niewiele czasu mamy aby kochać, śmiać się i cieszyć. Czasem dostajemy drugą szansę, ale nie warto liczyć na nią. Nie biegnijmy niepotrzebnie, czasem trzeba przystanąć aby nie zginąć.. Czasem trzeba żyć powoli, aby nie umierać za szybko…

„Śmierć jest mi­nimum. Mi­nimum wszys­tkiego. Pod­czas tych godzin, gdy jes­teś tak blis­ko dru­giej oso­by, z dwoj­ga niemal sta­jecie się jed­nym... Mi­nimum... Miłość jest śmier­cią: śmier­cią odrębności, śmier­cią dys­tansu, śmier­cią cza­su. W trzy­maniu się z dziew­czyną za ręce naj­piękniej­sze jest to, że po chwi­li za­pomi­nasz, która ręka jest Two­ja. Za­pomi­nasz, że są dwie, nie jedna. „
- Przykro mi… Nie udało nam się uratować pańskiej żony- powiedział wysoki mężczyzna w kitlu. Widać było jak bardzo jest mu źle z tym, że nie był w stanie jej uratować. Zacząłem płakać jeszcze gorzej, jak małe dziecko. Zupełnie się rozkleiłem. Ze złości szarpnąłem nim raz czy dwa. W totalnym amoku, kompletnie przestałem myśleć o tym co robię.- Pana córka jednak żyje… Będzie długo w szpitalu przebywać, jednak to dlatego, iż jest wcześniakiem. Żadnych większych szkód nie odniosła- powiedział spokojnie, gdy puściłem jego fartuch za który wcześniej trzymałem. Spojrzałem na niego zaskoczony. Córka…
Mamy córkę kochanie…
Patrzyłem na zwiniątko leżące w inkubatorze. Zaróżowione, maleńkie, takie delikatne. Kolejny raz łzy spłynęły tego dnia po moich policzkach. Minął tydzień od wypadku, przez ten czas nie potrafiłem przyjść i popatrzeć na małą. Każdego dnia przychodziłem pytałem co i jak, ale nigdy nie odważyłem się na nią spojrzeć. Dziś jednak nie mogłem inaczej. Urodziła się dokładnie tydzień przed urodzinami swojej matki, mojej ukochanej… Rodzice byli przy mnie 24 godziny na dobę. Nie pozwalali całkowicie się załamać, jednak ja nie umiałem inaczej. Całe siedem dni płakałem zamknięty w swoim pokoju przez większość czasu. Wczoraj był pogrzeb, kobiety którą kochałem całym sercem.
Nie potrafiłem spojrzeć na małą przez cały tydzień, jednak tego dnia przyszedłem. Moja mama przyprowadziła mnie siłą. Jednak do sali dla noworodków wszedłem sam. Gdy spojrzałem na cudne maleństwo leżące w inkubatorze, przypięte do specjalnych sprzętów wystraszyłem się. Mała jest zdrowa jak ryba, tylko jest wcześniakiem- powtarzał lekarz każdego dnia. Była malutka, moja mała księżniczka. Pokochałem ją na nowo po zobaczeniu. Od razu zobaczyłem w niej swoją ukochaną. Całkowita ona. I dobrze, będziesz najśliczniejszą królewną skarbie.
- Han SeoMin… Tak skarbie, będziesz SeoMin… Po mamusi- powiedziałem, a łzy spłynęły po moich policzkach.

Patrzyłam przez wielkie okno w moim pokoiku. Ogromne drzewa wyglądały jak namalowane.  Promienie słoneczne tak czule pieściły liście, którymi były porośnięte pnie. Widziałam nie raz jak biegały wśród nich elfy wołające mnie do zabawy. Tak śmiesznie ubrane, w czapki z długimi ogonami, niebieskie spodnie i czerwone bluzeczki. Wszystkie wirowały w rytm muzyki, jaką tworzył wiatr grając na gałęziach i listkach. Kilka razy w śród nich tańcowały wróżki, które za pomocą swojego czarodziejskiego pyłku sprawiały, że rośliny rosnące dookoła ożywały i również się bawiły. Ile razy chciałam tam pobiec i razem z nimi cieszyć się muzyką. Jednak za każdym razem kiedy tam się zjawiałam one znikały. Nie uciekały w popłochu przed większą od siebie istotą, one po prostu rozpływały się w powietrzu. Biegałam tak kilkanaście razy, aż w końcu przestałam. Cieszyłam się, ze chociaż mogę podziwiać ich z mojego okna.
- SeoMin skarbie obiad na stole- do mojego pokoju weszła babcia a elfiki zniknęły.
- Już idę babciu- podskoczyłam na krzesełku i pobiegłam w jej stronę. Przytuliła mnie ciepło.
Moja babcia zawsze emanowała ciepłem i radością. Uwielbiałam spędzać z nią czas, pomagać w kuchni. Często też na mnie krzyczała, ale wtedy w mojej obronie stawał dziadek. Jeden z najsilniejszych panów jakich znałam. Spędzał dużo czasu w garażu na reperowaniu wszystkiego co wskoczyło mu w dłonie, albo naprawiał coś w domu. Niestety gdy tylko chciałam iść do jego pracowni by razem z nim coś „pomajstrować” jak to mówią starsi babcia krzyczała, że to nie jest dla dziewczynek.
Usiadłam na krzesełku przeznaczonym już dla dorosłych ludzi. Tak bardzo byłam dumna z siebie, że nie muszę już siedzieć w specjalnym dla dzieci. 6 lat to oznaka dorosłości! Spojrzałam na różową miseczkę wypełnioną ryżem. Dookoła były różne inne miski z warzywami, mięsem dla mnie i dla dziadka.  Wszystko wyglądało tak kolorowo i pięknie.
- Moja wnuczka pewnie głodna jak wilk!- usłyszałam twardy głos. Dziadek wszedł do kuchni i od razu zaczął jeść.
- Tak!- krzyknęłam radośnie, za co babcia spojrzała na mnie karcąco. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, a ona westchnęła i pokiwała głową zrezygnowana.
Siedziałam na podłodze patrząc w drzwi wejściowe. Babcia powiedziała „ za kilka minut wróci twój tata” , więc czekałam an niego uparcie twierdząc, że muszę przywitać go w wejściu. Ubrana w zieloną piżamkę z misiami i różowe skarpetki zrobione z włóczki przez babunię siedziałam uparcie twierdząc, że wcale nie jest mi zimno. Pomimo gęsiej skórki na całym ciele nie mogłam iść do łóżka i czekać tam, aż przyjdzie i da mi buziaka na dobranoc.
- Ja chce tatę dzisiaj ukołysać do snu! – wykrzyczałam bliska łez dziadkowi, który właśnie wziął mnie na ręce z zamiarem zabrania z zimnej podłogi. Szamotałam się i piszczałam aby mnie puścił, aż usłyszałam trzask drzwi. Zostałam wyswobodzona z żelaznego, ale czułego uścisku.
- Co tu się dzieje?- spytał najprzystojniejszy chłopiec jakiego znałam i wiedziałam, że nikt nigdy nie będzie lepszy od niego.
- Tatuś!- pobiegłam prosto do niego rzucając się mu w ramiona.
- Czemu moja mała księżniczka nie jest w łóżku?- zapytał i mimo groźnej miny jaką zrobił wiedziałam, że żartuję. Po chwili śmiał się i połaskotał mnie.
- Dzisiaj ja usypiam tatusia- powiedziałam poważnym głosem i spojrzałam mu w oczy. Wszyscy mówili, że mamy je takie same. – Ale najpierw musisz zjeść ciasteczko jakie zrobiłam!- nagle przypomniałam sobie o wypieku jaki zrobiłam dzisiaj z babcią.
Trzask, skrzypniecie, moje serduszko biło jeszcze głośniej. Schowałam się cała pod kołdrę, tak aby ani jeden fragment mojego ciała nie wystawał. W głowie wirowało tysiące przerażających dźwięków. Doskonale widziałam jak do szafy chowa się jeden z tych strasznych potworów. To oni przeganiają elfy, gdy nadchodzi ciemność. Muszę się dostać do tatusia, tatuś mnie obroni. On nie pozwoli aby te potwory mnie jadły. Ja nie chce być jedzona! Wiatr szalał na dworze niezadowolony, piszczał przy każdym ruchu jaki wykonał. Wariował, przemierzał drogę w jedna i w drugą. Tak strasznie chce do tatusia! Usłyszałam głośny huk dobiegający z zewnątrz. Deszcz dzwonił o parapety, wręcz uderzał z wielką mocą aby pokazać, że też ma coś tu do powiedzenia. Wszystko takie straszne i głośne. Oczami wyobraźni widziałam jak potwór jeden wychodzi spod mojego łóżka a drugi wyłazi z szafy, w której się schował.
- Tatusiu!!!!!!!!!!!!!!- wykrzyczałam najgłośniej jak potrafiłam, ale bałam się, że to i tak za cicho. Powtórzyłam czynność jeszcze raz. Łzy spływały po policzkach, tak bardzo przerażały mnie te stwory.
- Kochanie co się dzieje?- usłyszałam i już wyskoczyłam z kołdry aby znaleźć się w ramionach ojca. Zapalił światło i porwał mnie na ręce.
- Tatusiu tu są potwory!- załkałam. Jeden tu pod łóżkiem a dugi w szafie. Tatusiu ja się boję!- uczepiłam się mocno za jego szyję i obięłam nogami w pasie. Gładził mnie po plecach, a ja szlochałam przerażona. – Chce spać z tobą, nie zostawiaj mnie tu, nie chce tu być tatusiu- powiedziałam przez łzy i spojrzałam w jego oczy.
Widząc tak przerażone oczka mojej córki nie mogłem nie reagować. Zawsze bała się burzy, będąc jeszcze w kołysce robiła wielkie zamieszanie gdy była burza. Płakała w niebogłosy, chociaż jej pokoik miał szczelne okna takie, które tłumiły dźwięk  nawet te najgłośniejsze wydawały się takie cichutkie. Przytuliłem ją jeszcze mocniej do siebie i zgasiłem światło. Zabrałem do swojej sypialni i położyłem po jednej stronie dwuosobowego łóżka. Te łóżko kupiliśmy wraz z matką małej tuż przed jej wypadkiem… Nikogo więcej prócz niej nie miałem. Nie szukałem nikogo, ale też nie potrzebowałem. Miałem mój mały skarb i czego więcej mi potrzeba? Krucha, delikatna tak podobna do niej dziewczynka, nasza córka. Teraz trzęsła się ze strachu i płakała. Zawsze uśmiechnięta i radosna, w czasie burzy zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Ciii… Cichutku skarbie… Nie płacz proszę bo tatusia boli jak jego aniołek jest smutny- powiedziałem. Usiadłem na łóżku, a mała zaraz wskoczyła mi na kolana. Okryłem ją kołdrą i kołysałem. Po chwili zacząłem nucić jedną z kołysanek, które napisała jej matka, moja ukochana. Jeszcze zanim ona odeszła, pisała teksty piosenek a ja je śpiewałem. Postanowiliśmy, że nasze dziecko będzie musiało co wieczór słyszeć te melodie i słowa. Ona miała jej czytać wierszyki a ja śpiewać kołysanki… Jednak zostawiła nas na tym świecie samych i mała mogła tylko słuchać mojego głosu…
Drobne ciałko zaczynało się rozluźniać. Śpiewałem coraz ciszej, z każdym kolejnym wersem mała robiła się spokojniejsza. Odgarnąłem pukiel włosów zaplątany na jej pięknej twarzyczce. Oczy miała przymknięte, oddychała miarowo. Nie ma słów, które opisują uczucia jakie targają człowiekiem w takiej chwili. Trzymając w objęciach cały swój świat i szczęście byłem poruszony, jak za każdym razem  w takiej chwili kilka kropel łez spłynęło z moich oczu. Szkoda, że tego nie widzisz kochanie. Jest taka cudowna, byłabyś szczęśliwa… Dziękuję za taki prezent Jagiya… Dziękuję ci najdroższa.




Wasza Yehet~

sobota, 14 marca 2015

Najgorszy koszmar~ChanYeol

Dokręciłem ostatnia śrubkę w niewielkiej, białej komodzie i ustawiłem ją pod pomalowaną na zielono ścianą. Z wielkim uśmiechem na twarzy rozglądnąłem się po niewielkim pokoju i z radością stwierdziłem, że to koniec.
Pokój dla mojego synka właśnie został całkowicie ukończony. Już za kilka tygodni po raz pierwszy miałem zostać ojcem. Bałem się, bo kto by się nie bał w takiej sytuacji? Miałem dwadzieścia dwa lata, według moich rodziców sam wciąż byłem dzieckiem, ale nie mogłem i nie chciałem się załamywać. Chciałem aby to co miało nadejść było tylko nowym, lepszym rozdziałem mojego życia.
- Jeeeej! Wyszło pięknie!- usłyszałem za plecami więc od razu się odwróciłem. W drzwiach stała niewysoka, brązowowłosa dziewczyna z szerokim, szczerym uśmiechem na twarzy. Była ubrana w pomarańczowy szlafrok, a włosy miała związane w niedbały kucyk.
To właśnie ona. Miłość mojego życia i matka mojego syna.
Poznaliśmy się jeszcze w podstawówce. Razem chodziliśmy do klasy. Nigdy jednak specjalnie ze sobą nie rozmawialiśmy. Byliśmy po prostu znajomymi z klasy. Kiedy jednak trafiliśmy razem do tego samego liceum i okazało się, że jesteśmy tam jedynymi znajomymi jakoś tak samo się stało. Najpierw usiedliśmy razem w ławce, bo tak było mniej niezręcznie w tym nowym miejscu, a już nie długo po tym po prostu się zakochałem. Ale to było nie uniknione gdyż JiYeon jest najcudowniejszą osobą na tym świecie. Rozumiemy się bez słów, jej towarzystwo sprawia, że zawsze mam dobry humor, nigdy się nie nudzimy.
Podszedłem do niej i przytuliłem ją jak najdelikatniej nie chcąc sprawić jej bólu. Jej brzuch był już bardzo duży, ale oznaczało to tylko, że mój malutki syn rośnie i ma się dobrze. A ona mimo tego, że miała na sobie wymięty szlafrok wyglądała cudownie. Była piękna jak zawszę, a może i nawet bardziej.
- Teraz już nie pozostaje nam nic tylko czekać, aż ChanIn postanowi w końcu do nas dołączyć.- powiedziałem z uśmiechem po czym cmoknąłem ją w czoło.

Spałem dosyć niespokojnym snem. Miałem tak już od kilku tygodni gdyż w każdej chwili JiYeon mogła zacząć rodzić. Chciałem pomóc jej jak najlepiej, a przez to nie mogłem w nocy spać. Tak było i tym razem. Z pół snu wyrwało mnie ciche chlipanie. Od razu usiadłem i włączyłem lampkę nocną stojącą obok naszego łóżka.
- Coś się stało? Boli cię? To już?!- zapytałem w każdym momencie gotowy wyskoczyć z łóżka i nawet w samych spodniach od piżamy pędzić do szpitala. Pokręciła przecząco głową ponownie zalewając się łzami.- Coś nie tak?- przysunąłem się i czule objąłem ją ramieniem.
-Wszystko jest nie tak.- zapłakała.
- Nie rozumiem…- zmartwiła mnie.
- Nie damy sobie rady ChanYeol… Ja jestem na to kompletnie nie gotowa. Boje się, będę złą matką, nie mam w tym żadnego doświadczenia.- wyłkała starając się wierzchem dłoni wytrzeć spływające po jej policzkach łzy.
- Wiesz, że tak nie jest. Będziesz cudowną mamą.- starałem się jakoś ją uspokoić.- Wszystko przygotowaliśmy, pokoik jest całkowicie wykończony, a baliśmy się, że nie zdążymy. Mamy pieluchy, smoczki, ubranka, całą szafkę potrzebnych materiałów do pielęgnacji niemowląt. Chodziliśmy na zajęcia przygotowawcze i do szkoły rodzenia. Jesteśmy do tego świetnie przygotowani.- powiedziałem pewnie.
- I tak się boję…
- Ja też się boje.- przyznałem pierwszy raz. Spojrzała na mnie szczerze zaskoczona gotowa ponownie zapłakać.- Ale bardziej jestem podekscytowany. Jestem ciekawy jakie cudo razem stworzyliśmy.- uśmiechnąłem się.- Każdy w takiej sytuacji ma pewne obawy, ale mimo to bardzo się cieszę. Jestem dzięki tobie… Dzięki wam- poprawiłem się.- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa, że to właśnie ty jesteś ojcem mojego dziecka.- szepnęła. Moje serce fiknęło radosnego fikołka, a ja uśmiechnąłem się szeroko cmokając ją w czubek głowy. 
- Powinnaś się przespać.- powiedziałem po kilkunastu minutach. Spojrzałem przelotnie na zegarek, który wskazywał trzecią w nocy.- Jutro będziesz zmęczona jeśli nie zaśniesz chociaż na chwilkę.
Przytaknęła szybko i opierając się o moje ramię przymknęła oczy.
Tej nocy nie spałem, ale widok uśmiechniętej przez sen JiYeon wynagrodził mi wszystko. Nie był to pierwszy raz kiedy zaczęła panikować. Zdarzało jej się to coraz częściej, im bliżej porodu tym bardziej. Ja też miewałem takie chwile, ale nigdy w towarzystwie dziewczyny.

***
Przygotowane śniadanie ustawiłem na rozkładanym stoliku do łóżka. Udekorowałem go malutkimi kwiatkami w wazoniku i płatkami róż dookoła talerza z jajecznicą. Na placach wróciłem do sypialni gdzie jak się okazało JiYeon już nie śpi. Spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem widząc co przyniosłem.
- Dzień dobry słoneczko.- powiedziałem radośnie.- Mamy dziś piękny dzień, jest dwadzieścia pięć stopni, ani jednej chmurki. W naszym dzisiejszym menu jest pyszna jajecznica, tosty oraz świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy.- zaśmiałem się stawiając przed nią stolik. Pocałowała mnie czule w policzek przez co znów uśmiechałem się jak wariat.- Będę po południu.- oznajmiłem zaraz po tym jak pocałowałem jej okrągły brzuszek.
- Trenujecie dzisiaj?- zapytała zabierając się za jedzenie przygotowanego przeze mnie śniadania. Przytaknąłem i ruszyłem do wyjścia. Pokiwałem dziewczynie i już po kilkunastu minutach stałem przed wejściem do Sali treningowej. Wszyscy czekali już tylko na mnie, bo jak zwykle się spóźniłem. Ostatnio weszło mi to w nawyk. Pospiesznie zdjąłem z siebie kurtkę i bluzę po czym ustawiłem się w pozycji do Wolf.
Ćwiczyliśmy przez bite trzy godziny bez przerwy. Kiedy w końcu muzyka ucichła upadłem na panele kompletnie wykończony i zalany potem. Marzyłem w tym momencie o prysznicu, ale nie miałem siły się podnieść.
- I jak się czuje JiYeon?- zapytał SuHo siadając obok mnie. Usiadłem od niechcenia i zauważyłem, że reszta chłopaków czeka na moją odpowiedź.
- Dobrze.- odpowiedziałem.
- Ile czasu zostało?- zapytał uśmiechnięty LuHan.
- Już tylko dwa tygodnie.
Kiedy o tym pomyślałem coś się ze mną stało. Oddech mi przyspieszył, a serce zaczęło niezdrowo przyspieszać. Panikowałem.
- Jezu…- jęknąłem.- Nie damy rady… Będę okropnym ojcem. Tak rzadko bywam w domu. A co jeśli zrobię coś nie tak? Nie umiem przewijać dzieci!- wykrzyknąłem stając na równe nogi. Miałem ochotę zacząć wrzeszczeć i zacząć biegać w kółko jak nienormalny. W tym momencie stało się coś czego kompletnie się nie spodziewałem. Dostałem głośnego, bardzo bolesnego liścia od Kai’a.
- Uspokój się Hyung!- krzyknął. W tym momencie pojawił się obok niego BaekHyun i szturchnął mnie w ramię abym oprzytomniał.
- Dasz sobie radę! Obydwoje dacie!- krzyknął.- Jak będziecie czegoś potrzebować to my też tu jesteśmy i wam pomożemy.
Wszyscy zebrani od razu mu przytaknęli. Dotarło do mnie, że nie ma niczego z czym byśmy sobie nie poradzili i w końcu się uspokoiłem.  Dziękowałem Bogu, że takie ataki paniki miałem w towarzystwie chłopaków, a nie JiYeon. Ona nie mogła zobaczyć mnie w takim stanie, bo wtedy kompletnie by się załamała.
- Tak…- powiedziałem po chwili.- Damy sobie radę. Dzięki chłopaki.- uśmiechnąłem się do nich z wdzięcznością. Moje serce znów biło normalnie, a oddech stał się równy.
Po tym małym załamaniu nikt już nie miał ochoty wracać do ćwiczeń więc zamówiliśmy sobie pizze i postanowiliśmy odpocząć.
- Wybraliście już imię?- zapytał Xiumin pochłaniając kolejny kawałek pizzy z salami.
- Tak.- odpowiedziałem szczerze. Od razu wszyscy na mnie spojrzeli ciekawi wyników męczenia się nad wyborem imienia.- Ale ostrzegam, że to wszystko pomysł JiYeon!
- Jezu…- jęknął zniesmaczony Tao.- Chyba nie nazwaliście go jakoś dziwnie. Jak na przykład Baozi czy coś…
- Ej!- oburzył się Xiumin.- Baozi brzmi fajnie!
- Ale jako twoje przezwisko, a nie imię dla dziecka.- odparł Lay.
- Faktycznie.
- Nie.- zaśmiałem się słysząc co wymyślają.- JiYeon chce aby mały miał na imię ChanIn. I mi się w sumie podoba…
- ChanIn?- zdziwił się SeHun.- Brzmi jak połączenie imion…
- Bo to jest połączenie imion.- wyjaśniłem.- Początek jest od mojego -  Chan, ale In…- jęknąłem. Wszyscy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.
- Bez jaj!- wykrzyknęli, a Kai nagle jakoś tak szeroko się uśmiechnął.
- Tak… In jest od JongIn’a. ChanIn.- wyjaśniłem. Na początku sam nie byłem zachwycony tym pomysłem, ale po czasie jakoś nawet mi się to spodobało.
- Hyung naprawdę jest moim fanem!- zaśmiał się Kai radośnie podskakując.
- Nie ja… JiYeon zanim się poznaliśmy biasowała ciebie.- westchnąłem.- I nie chciała dać się przekonać na coś innego. I został ChanIn.
- Hurra!- wykrzyknął Kai i zaczął latać w kółko jakby zjadł na śniadanie zbyt dużą ilość cukru.- Mały będzie miał imię po mnie!
Tego dnia bardzo długo kłócili się o to dlaczego moje dziecko nie będzie miało imienia po kimś innym, ale nie obchodziło mnie to. Ubawiłem się tego dnia za wszystkie czasy, ale i tak najbardziej cieszyłem się po powrocie do domu gdzie czekała dziewczyna. Oglądała telewizje jedząc przy tym obrane jabłko.

***
- Jaką chcesz herbatę?- wykrzyknąłem z kuchni do siedzącej w salonie dziewczyny.- Mamy zieloną z cytryną, zieloną z cytryną i melisą, zieloną z pomelo, zieloną z mandarynką, zwykłą, malinową, jabłkową z dziką różą.- wymieniałem i wymieniałem, ale to nie miało końca. Dziewczyna od zawszę była fanatyczką różnorodnych herbat więc szafka była wypełniona po brzegi dosłownie każdym jej rodzajem i smakiem.
- Yeoli…- usłyszałem jakoś tak blisko siebie. Odwróciłem się i zauważyłem, że dziewczyna stoi w drzwiach kuchni.
- O! Tu jesteś. To na jaką masz ochotę?- zapytałem z uśmiechem wyciągając kubek z szafki.
- ChanYeol!- krzyknęła zwracając moją uwagę na siebie.- Wody mi odeszły!
O mało co nie upuściłem czajnika z wrzątkiem. Nie wiem co się ze mną działo w tamtym momencie. Najpierw zesztywniałem i stałem tak sam nie wiem ile. Później zacząłem biegać od drzwi do drzwi nie wiedząc co zrobić.
Założyłem na siebie pospiesznie jakąś bluzę pomagając jednocześnie ubrać się dziewczynie, bo kategorycznie domówiła jazdy do szpitala w piżamie. Na szczęście kilka dni wcześniej uszykowała sobie cała torbę do szpitala aby było łatwiej w razie nagłego porodu, który nadszedł.
Winda jechała w tym momencie chyba trzy razy wolniej niż zwykle więc miałem ochotę porwać dziewczynę na ręce i zbiec schodami aby nie cierpiała. Jej twarz co jakiś czas wykrzywiał grymas bólu, a ja nie mogłem tego znieść.
- Wszystko dobrze?!- zapytałem pomagając jej wsiąść do auta.
- Tak.- odpowiedziała.- Jedź powoli i ostrożnie.- pouczyła mnie kiedy w zawrotnym tempie wskoczyłem na miejsce kierowcy. Nie potrafiłem się kompletnie skupić. Byłem przerażony, bo lada moment mieliśmy po raz pierwszy zostać rodzicami.
- ChanYeol wolniej!- wrzasnęła kiedy moja noga stała się cięższa i ostro przyspieszyłem.- Chcesz nas zabić?!
- Przepraszam!- wykrzyknąłem spanikowany.
Dojechaliśmy na miejsce kilka chwil później. Na ulicach był niewielki ruch za co byłem bardzo wdzięczny. Gdybyśmy nie daj boże utknęli w takim momencie w jakimś korku to chyba bym zszedł na zawał.
Wszystko działo się tak szybko, że nie za bardzo to ogarniałem. Wiem, że wypełniałem przez dłuższy czas jakieś idiotyczne papiery, JiYeon zabrali do jakiegoś pokoju, nie mogłem być z nią. Panikowałem w tym momencie. Bardzo chciałem aby w końcu zabrali mnie do niej abym mógł trzymać jej rękę podczas tej trudnej, ale na swój sposób pięknej chwili.
Kiedy zobaczyłem ją leżącą na łóżku z delikatnie mokrym od potu czołem od razu podbiegłem. Chwyciłem jej dłoń i pokrzepiająco ją ścisnąłem.
- ChanYeol…- jęknęła bliska płaczu.
- Wszystko będzie dobrze skarbie. Zobaczysz.- uśmiechnąłem się. Dziewczyna nie odwzajemniła uśmiechu tylko skupiła się na prawidłowym oddychaniu tak jak uczyli w szkole rodzenia. Widziałem, że cierpi, widziałem, że cholernie boli, a nic nie mogłem z tym zrobić. Mogłem jedynie stać z boku, trzymać jej dłoń i wspierać ja idiotycznymi słowami. Nic więcej. Ona sama przechodziła w tym momencie przez jakieś piekło.
Nie podobał mi się w tym momencie wygląd jej skóry. Była zdecydowanie za blada, bardzo się męczyła. Płakała, a ja miałem ochotę płakać razem z nią, ale nie mogłem tego zrobić. Musiałem być dla niej wsparciem, a nie dodatkowym zmartwieniem.
- Świetnie ci idzie słoneczko.- szepnąłem odgarniając lekko mokre włosy z jej czoła. Jeśli to w ogóle możliwe to pobladła jeszcze bardziej.
- Nie dam rady.- jęknęła zalewając się łzami.- Nie dam rady…
- Dasz!- cmoknąłem ją w czoło.- Świetnie ci idzie. To już prawie koniec.- dodałem mając nadzieje, że to prawda.
Trwało to zdecydowanie za długo. Po siódmej godzinie tak naprawdę przestałem liczyć. Twarz dziewczyny poszarzała, była zalana potem, można było policzyć kilka pajęczynek sinofioletowych żył na jej szyi i czole.
To był widok, który nie dawał mi spokoju. Coś było nie tak, a ja nie wiedziałem co.
Bałem się. Cholernie się bałem.
- ChanYeol!- załkała głośno.- Już nie mogę. Naprawdę już nie daję rady!
- Skarbie…- szepnąłem nie wiedząc co zrobić. Bezradnie spojrzałem na lekarza. Miał zaciętą minę jakby działo się coś niedobrego.- To już naprawdę koniec. Jeszcze tylko kilka skurczy i będzie po wszystkim.
- Ostatni raz pani Kim!- powiedział lekarz wyglądając zza jej nóg.- Proszę przeć ostatni raz. Mocno!
I dziewczyna zrobiła co chciał. Napięła wszystkie swoje mięśnie. Żyły znów zrobiły się strasznie widoczne na jej szyi, dłoń na mojej ręce zacisnęła się tak mocno, że prawie ją zmiażdżyła. Ale nic mnie to nie obchodziło. Moja ukochana cierpiała, a ja nie mogłem nic zrobić oprócz pozwolenia jej na zmiażdżenie mojej lewej dłoni.
W tym momencie usłyszeliśmy głośny płacz. Coś we mnie pękło i łzy z moich oczu, które tak starałem się powstrzymać, po prostu spływały sobie po policzkach. Bałem się spojrzeć w stronę lekarza wiec skupiłem się na naszych splecionych dłoniach.
- Udało się…- szepnąłem po tym jak w końcu się ocknąłem.- Udało ci się słoneczko.- przytuliłem dziewczynę delikatnie. Leżała wykończona, oparta o poduszki. Jej twarz wciąż blada, wciąż zalana potem. Nie miała siły się nawet uśmiechnąć. To było najcięższe dziesięć godzin mojego życia.
- Gratuluje.- powiedziała pielęgniarka podchodząc do mnie z uśmiechem.- Ma pan ślicznego, zdrowego synka.- podała mi do ręki najcudowniejsze niemowlę jakie miałem okazję widzieć. Był malutki, cudowny… był nasz.
- JiYeon…- szepnąłem odwracając się do dziewczyny. Patrzyła na nas z boku ze słabym uśmiechem.- Udało ci się.- zapłakałem.- Udało. Jesteś cudowna.- pochyliłem się i pocałowałem  ją czule w czoło. Dziewczyna westchnęła, z jej oczu poleciały łzy.
- Yeoli.- zaczęła chwytając mnie za końcówkę mojej koszulki. Spojrzałem na nią odrywając wzrok od malutkiego ChanIn’a.- Bądź dla niego dobrym tatą.- szepnęła, a ja spojrzałem na nią nie wiedząc o co jej chodzi.- Pilnuj go dobrze, baw się z nim, nie pozwól aby był smutny. Kiedy narozrabia nie krzycz na niego za bardzo.- uśmiechnęła się słabo. Jej twarz stała się teraz jakby przezroczysta.- Kochaj go ChanYeol.- dodała.- Kochaj za nas obu.
- Skarbie… Co ty mówisz?- nic do mnie nie docierało.- Przecież ty też…- i w tym momencie aparatura, do której dziewczyna była przypięta zaczęła wydawać z siebie jakieś przeraźliwe piski.
- Spada ciśnienie!- krzyknęła jakaś pielęgniarka. Chłopiec na moich rękach zaczął głośno płakać.
- Proszę się odsunąć.- ktoś starał się mnie odciągnąć od łóżka dziewczyny, ale ani drgnąłem. Zabrali mi z rąk płaczące dziecko, ciągnęli za ramiona w stronę drzwi.
Leżąca na łóżku dziewczyna powoli zamykała oczy. Na jej twarzy malował nikły uśmiech. Z moich oczu płynęły łzy, które ograniczały mi pole widzenia. Wszystko było zamazane. Wyciągnęła w moją stronę swoją rękę, którą chciałem złapać i pokrzepiająco uściskać.
Nie zdążyłem.
Zanim zdołałem ją chwycić, bezwładnie opadła z boku łóżka.
Lekarze coś do siebie mówili, ktoś próbował ponownie wyciągnąć mnie z Sali. Ale nie była dla mnie nic innego niż bezwładnie leżąca dziewczyna.
Ktoś zaczął przeraźliwie krzyczeć. Minęły chyba wieki nim zorientowałem się, że to byłem ja…



Ocknąłem się w łóżku, w środku nocy. Było ciemno, dookoła rozchodził się dziwny chłód. Elektroniczny zegarek stojący na stoliku nocnym wskazywał drugą trzydzieści osiem. Przetarłem oczy wiedząc, że tej nocy już nie zasnę.
Przejechałem dłonią po miejscu obok mnie. Przeraźliwie puste i zimne miejsce w łóżku. Podniosłem się do pozycji siedzącej i rozglądnąłem dookoła. Odrzuciłem kołdrę na bok i wstałem dotykając bosymi stopami chłodnych paneli podłogowych. Wyszedłem na korytarz chcąc dostać się do kuchni. Gorąca herbata powinna złagodzić trochę moje nerwy. Nim jednak zdążyłem wyjść z korytarza, który prowadził do salonu, skręciłem do drzwi znajdujących się naprzeciwko sypialni. Otworzyłem je starając się aby nie wydały z siebie żadnych dźwięków mogących obudzić leżącego w środku chłopca.

Pokój bardzo różnił się od tego, który urządzałem cztery lata temu. Teraz jego ściany były jasno niebieskie, pod jedną z nich stała sporej wielkości szafa na ubrania, w kącie leżał stos zabawek, samochodzików i innych takich. Pod oknem natomiast stało niewielkie łóżko w małe, czerwone wyścigówki. Na nim, zaplątany w pościel leżał mały chłopiec. Miał już skończone cztery lata. Jego twarz wyrażała błogi spokój. Na mojej twarzy mimo wszystko pojawił się szeroki uśmiech.
Mały ChanIn miał już cztery lata…
Na ścianie nad jego łóżkiem wisiały różne zdjęcia. Chciał abym mu je tam powiesił, a ja nie potrafiłem odmówić. Jedno z nich przedstawiało mnie i JiYeon na zakończeniu szkoły. Obydwoje mieliśmy szkolne mundurki, szerokie uśmiechy. Długie włosy jego mamy rozwiewał szalejący wtedy letni wiatr.
Widząc, że mój syn spokojnie śpi wycofałem się na korytarz zamykając za sobą, bezgłośnie drzwi. Ponownie ruszyłem do kuchni.

Paliło się tam światło.
Wszedłem do środka nie wydając żadnych dźwięków. Przy blacie kuchennym stała dziewczyna, kobieta. Miała na sobie różową koszule nocną, a jej brązowe włosy puszczone były wolno, sięgały jej do pasa. Zorientowała się, że ktoś na nią spogląda więc odwróciła się i napotkała mój wzrok. Była bardzo zaskoczona widząc mnie.
- ChanYeol…- szepnęła.- Co ty tu robisz?
- Ja… Nie mogę spać.- odparłem.- Miałem potworny koszmar.
- Koszmar?- zdziwiła się i zmartwiła jednocześnie.- Jaki?
- Najgorszy z możliwych.- odpowiedziałem podchodząc do niej. Objąłem ją delikatnie i wtuliłem się w jej szyję wdychając jej cudowny kojący zapach.
- To znaczy?
- Koszmar, że ciebie już nie ma…
Dziewczyna odsunęła się ode mnie i spojrzała w moje oczy. Miałem ochotę płakać. Posłała mi ciepły, uspokajający uśmiech. Dokładnie ten sam, który posyłała mi kiedy wspólnie uczyliśmy się w bibliotece po lekcjach, ten sam, którym obdarzyła mnie kiedy pierwszy raz zaprosiłem ją na randkę, ten sam, który posyła mi codziennie widząc jak bawię się z naszym czteroletnim synem. Dokładnie taki sam jak podczas porodu. Prawdziwego porodu, a nie tego z koszmaru. 
- Pamiętaj ChanYeol…- uśmiechnęła się szerzej.- Ja zawszę będę.







~Ohorat