sobota, 14 marca 2015

Najgorszy koszmar~ChanYeol

Dokręciłem ostatnia śrubkę w niewielkiej, białej komodzie i ustawiłem ją pod pomalowaną na zielono ścianą. Z wielkim uśmiechem na twarzy rozglądnąłem się po niewielkim pokoju i z radością stwierdziłem, że to koniec.
Pokój dla mojego synka właśnie został całkowicie ukończony. Już za kilka tygodni po raz pierwszy miałem zostać ojcem. Bałem się, bo kto by się nie bał w takiej sytuacji? Miałem dwadzieścia dwa lata, według moich rodziców sam wciąż byłem dzieckiem, ale nie mogłem i nie chciałem się załamywać. Chciałem aby to co miało nadejść było tylko nowym, lepszym rozdziałem mojego życia.
- Jeeeej! Wyszło pięknie!- usłyszałem za plecami więc od razu się odwróciłem. W drzwiach stała niewysoka, brązowowłosa dziewczyna z szerokim, szczerym uśmiechem na twarzy. Była ubrana w pomarańczowy szlafrok, a włosy miała związane w niedbały kucyk.
To właśnie ona. Miłość mojego życia i matka mojego syna.
Poznaliśmy się jeszcze w podstawówce. Razem chodziliśmy do klasy. Nigdy jednak specjalnie ze sobą nie rozmawialiśmy. Byliśmy po prostu znajomymi z klasy. Kiedy jednak trafiliśmy razem do tego samego liceum i okazało się, że jesteśmy tam jedynymi znajomymi jakoś tak samo się stało. Najpierw usiedliśmy razem w ławce, bo tak było mniej niezręcznie w tym nowym miejscu, a już nie długo po tym po prostu się zakochałem. Ale to było nie uniknione gdyż JiYeon jest najcudowniejszą osobą na tym świecie. Rozumiemy się bez słów, jej towarzystwo sprawia, że zawsze mam dobry humor, nigdy się nie nudzimy.
Podszedłem do niej i przytuliłem ją jak najdelikatniej nie chcąc sprawić jej bólu. Jej brzuch był już bardzo duży, ale oznaczało to tylko, że mój malutki syn rośnie i ma się dobrze. A ona mimo tego, że miała na sobie wymięty szlafrok wyglądała cudownie. Była piękna jak zawszę, a może i nawet bardziej.
- Teraz już nie pozostaje nam nic tylko czekać, aż ChanIn postanowi w końcu do nas dołączyć.- powiedziałem z uśmiechem po czym cmoknąłem ją w czoło.

Spałem dosyć niespokojnym snem. Miałem tak już od kilku tygodni gdyż w każdej chwili JiYeon mogła zacząć rodzić. Chciałem pomóc jej jak najlepiej, a przez to nie mogłem w nocy spać. Tak było i tym razem. Z pół snu wyrwało mnie ciche chlipanie. Od razu usiadłem i włączyłem lampkę nocną stojącą obok naszego łóżka.
- Coś się stało? Boli cię? To już?!- zapytałem w każdym momencie gotowy wyskoczyć z łóżka i nawet w samych spodniach od piżamy pędzić do szpitala. Pokręciła przecząco głową ponownie zalewając się łzami.- Coś nie tak?- przysunąłem się i czule objąłem ją ramieniem.
-Wszystko jest nie tak.- zapłakała.
- Nie rozumiem…- zmartwiła mnie.
- Nie damy sobie rady ChanYeol… Ja jestem na to kompletnie nie gotowa. Boje się, będę złą matką, nie mam w tym żadnego doświadczenia.- wyłkała starając się wierzchem dłoni wytrzeć spływające po jej policzkach łzy.
- Wiesz, że tak nie jest. Będziesz cudowną mamą.- starałem się jakoś ją uspokoić.- Wszystko przygotowaliśmy, pokoik jest całkowicie wykończony, a baliśmy się, że nie zdążymy. Mamy pieluchy, smoczki, ubranka, całą szafkę potrzebnych materiałów do pielęgnacji niemowląt. Chodziliśmy na zajęcia przygotowawcze i do szkoły rodzenia. Jesteśmy do tego świetnie przygotowani.- powiedziałem pewnie.
- I tak się boję…
- Ja też się boje.- przyznałem pierwszy raz. Spojrzała na mnie szczerze zaskoczona gotowa ponownie zapłakać.- Ale bardziej jestem podekscytowany. Jestem ciekawy jakie cudo razem stworzyliśmy.- uśmiechnąłem się.- Każdy w takiej sytuacji ma pewne obawy, ale mimo to bardzo się cieszę. Jestem dzięki tobie… Dzięki wam- poprawiłem się.- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa, że to właśnie ty jesteś ojcem mojego dziecka.- szepnęła. Moje serce fiknęło radosnego fikołka, a ja uśmiechnąłem się szeroko cmokając ją w czubek głowy. 
- Powinnaś się przespać.- powiedziałem po kilkunastu minutach. Spojrzałem przelotnie na zegarek, który wskazywał trzecią w nocy.- Jutro będziesz zmęczona jeśli nie zaśniesz chociaż na chwilkę.
Przytaknęła szybko i opierając się o moje ramię przymknęła oczy.
Tej nocy nie spałem, ale widok uśmiechniętej przez sen JiYeon wynagrodził mi wszystko. Nie był to pierwszy raz kiedy zaczęła panikować. Zdarzało jej się to coraz częściej, im bliżej porodu tym bardziej. Ja też miewałem takie chwile, ale nigdy w towarzystwie dziewczyny.

***
Przygotowane śniadanie ustawiłem na rozkładanym stoliku do łóżka. Udekorowałem go malutkimi kwiatkami w wazoniku i płatkami róż dookoła talerza z jajecznicą. Na placach wróciłem do sypialni gdzie jak się okazało JiYeon już nie śpi. Spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem widząc co przyniosłem.
- Dzień dobry słoneczko.- powiedziałem radośnie.- Mamy dziś piękny dzień, jest dwadzieścia pięć stopni, ani jednej chmurki. W naszym dzisiejszym menu jest pyszna jajecznica, tosty oraz świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy.- zaśmiałem się stawiając przed nią stolik. Pocałowała mnie czule w policzek przez co znów uśmiechałem się jak wariat.- Będę po południu.- oznajmiłem zaraz po tym jak pocałowałem jej okrągły brzuszek.
- Trenujecie dzisiaj?- zapytała zabierając się za jedzenie przygotowanego przeze mnie śniadania. Przytaknąłem i ruszyłem do wyjścia. Pokiwałem dziewczynie i już po kilkunastu minutach stałem przed wejściem do Sali treningowej. Wszyscy czekali już tylko na mnie, bo jak zwykle się spóźniłem. Ostatnio weszło mi to w nawyk. Pospiesznie zdjąłem z siebie kurtkę i bluzę po czym ustawiłem się w pozycji do Wolf.
Ćwiczyliśmy przez bite trzy godziny bez przerwy. Kiedy w końcu muzyka ucichła upadłem na panele kompletnie wykończony i zalany potem. Marzyłem w tym momencie o prysznicu, ale nie miałem siły się podnieść.
- I jak się czuje JiYeon?- zapytał SuHo siadając obok mnie. Usiadłem od niechcenia i zauważyłem, że reszta chłopaków czeka na moją odpowiedź.
- Dobrze.- odpowiedziałem.
- Ile czasu zostało?- zapytał uśmiechnięty LuHan.
- Już tylko dwa tygodnie.
Kiedy o tym pomyślałem coś się ze mną stało. Oddech mi przyspieszył, a serce zaczęło niezdrowo przyspieszać. Panikowałem.
- Jezu…- jęknąłem.- Nie damy rady… Będę okropnym ojcem. Tak rzadko bywam w domu. A co jeśli zrobię coś nie tak? Nie umiem przewijać dzieci!- wykrzyknąłem stając na równe nogi. Miałem ochotę zacząć wrzeszczeć i zacząć biegać w kółko jak nienormalny. W tym momencie stało się coś czego kompletnie się nie spodziewałem. Dostałem głośnego, bardzo bolesnego liścia od Kai’a.
- Uspokój się Hyung!- krzyknął. W tym momencie pojawił się obok niego BaekHyun i szturchnął mnie w ramię abym oprzytomniał.
- Dasz sobie radę! Obydwoje dacie!- krzyknął.- Jak będziecie czegoś potrzebować to my też tu jesteśmy i wam pomożemy.
Wszyscy zebrani od razu mu przytaknęli. Dotarło do mnie, że nie ma niczego z czym byśmy sobie nie poradzili i w końcu się uspokoiłem.  Dziękowałem Bogu, że takie ataki paniki miałem w towarzystwie chłopaków, a nie JiYeon. Ona nie mogła zobaczyć mnie w takim stanie, bo wtedy kompletnie by się załamała.
- Tak…- powiedziałem po chwili.- Damy sobie radę. Dzięki chłopaki.- uśmiechnąłem się do nich z wdzięcznością. Moje serce znów biło normalnie, a oddech stał się równy.
Po tym małym załamaniu nikt już nie miał ochoty wracać do ćwiczeń więc zamówiliśmy sobie pizze i postanowiliśmy odpocząć.
- Wybraliście już imię?- zapytał Xiumin pochłaniając kolejny kawałek pizzy z salami.
- Tak.- odpowiedziałem szczerze. Od razu wszyscy na mnie spojrzeli ciekawi wyników męczenia się nad wyborem imienia.- Ale ostrzegam, że to wszystko pomysł JiYeon!
- Jezu…- jęknął zniesmaczony Tao.- Chyba nie nazwaliście go jakoś dziwnie. Jak na przykład Baozi czy coś…
- Ej!- oburzył się Xiumin.- Baozi brzmi fajnie!
- Ale jako twoje przezwisko, a nie imię dla dziecka.- odparł Lay.
- Faktycznie.
- Nie.- zaśmiałem się słysząc co wymyślają.- JiYeon chce aby mały miał na imię ChanIn. I mi się w sumie podoba…
- ChanIn?- zdziwił się SeHun.- Brzmi jak połączenie imion…
- Bo to jest połączenie imion.- wyjaśniłem.- Początek jest od mojego -  Chan, ale In…- jęknąłem. Wszyscy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.
- Bez jaj!- wykrzyknęli, a Kai nagle jakoś tak szeroko się uśmiechnął.
- Tak… In jest od JongIn’a. ChanIn.- wyjaśniłem. Na początku sam nie byłem zachwycony tym pomysłem, ale po czasie jakoś nawet mi się to spodobało.
- Hyung naprawdę jest moim fanem!- zaśmiał się Kai radośnie podskakując.
- Nie ja… JiYeon zanim się poznaliśmy biasowała ciebie.- westchnąłem.- I nie chciała dać się przekonać na coś innego. I został ChanIn.
- Hurra!- wykrzyknął Kai i zaczął latać w kółko jakby zjadł na śniadanie zbyt dużą ilość cukru.- Mały będzie miał imię po mnie!
Tego dnia bardzo długo kłócili się o to dlaczego moje dziecko nie będzie miało imienia po kimś innym, ale nie obchodziło mnie to. Ubawiłem się tego dnia za wszystkie czasy, ale i tak najbardziej cieszyłem się po powrocie do domu gdzie czekała dziewczyna. Oglądała telewizje jedząc przy tym obrane jabłko.

***
- Jaką chcesz herbatę?- wykrzyknąłem z kuchni do siedzącej w salonie dziewczyny.- Mamy zieloną z cytryną, zieloną z cytryną i melisą, zieloną z pomelo, zieloną z mandarynką, zwykłą, malinową, jabłkową z dziką różą.- wymieniałem i wymieniałem, ale to nie miało końca. Dziewczyna od zawszę była fanatyczką różnorodnych herbat więc szafka była wypełniona po brzegi dosłownie każdym jej rodzajem i smakiem.
- Yeoli…- usłyszałem jakoś tak blisko siebie. Odwróciłem się i zauważyłem, że dziewczyna stoi w drzwiach kuchni.
- O! Tu jesteś. To na jaką masz ochotę?- zapytałem z uśmiechem wyciągając kubek z szafki.
- ChanYeol!- krzyknęła zwracając moją uwagę na siebie.- Wody mi odeszły!
O mało co nie upuściłem czajnika z wrzątkiem. Nie wiem co się ze mną działo w tamtym momencie. Najpierw zesztywniałem i stałem tak sam nie wiem ile. Później zacząłem biegać od drzwi do drzwi nie wiedząc co zrobić.
Założyłem na siebie pospiesznie jakąś bluzę pomagając jednocześnie ubrać się dziewczynie, bo kategorycznie domówiła jazdy do szpitala w piżamie. Na szczęście kilka dni wcześniej uszykowała sobie cała torbę do szpitala aby było łatwiej w razie nagłego porodu, który nadszedł.
Winda jechała w tym momencie chyba trzy razy wolniej niż zwykle więc miałem ochotę porwać dziewczynę na ręce i zbiec schodami aby nie cierpiała. Jej twarz co jakiś czas wykrzywiał grymas bólu, a ja nie mogłem tego znieść.
- Wszystko dobrze?!- zapytałem pomagając jej wsiąść do auta.
- Tak.- odpowiedziała.- Jedź powoli i ostrożnie.- pouczyła mnie kiedy w zawrotnym tempie wskoczyłem na miejsce kierowcy. Nie potrafiłem się kompletnie skupić. Byłem przerażony, bo lada moment mieliśmy po raz pierwszy zostać rodzicami.
- ChanYeol wolniej!- wrzasnęła kiedy moja noga stała się cięższa i ostro przyspieszyłem.- Chcesz nas zabić?!
- Przepraszam!- wykrzyknąłem spanikowany.
Dojechaliśmy na miejsce kilka chwil później. Na ulicach był niewielki ruch za co byłem bardzo wdzięczny. Gdybyśmy nie daj boże utknęli w takim momencie w jakimś korku to chyba bym zszedł na zawał.
Wszystko działo się tak szybko, że nie za bardzo to ogarniałem. Wiem, że wypełniałem przez dłuższy czas jakieś idiotyczne papiery, JiYeon zabrali do jakiegoś pokoju, nie mogłem być z nią. Panikowałem w tym momencie. Bardzo chciałem aby w końcu zabrali mnie do niej abym mógł trzymać jej rękę podczas tej trudnej, ale na swój sposób pięknej chwili.
Kiedy zobaczyłem ją leżącą na łóżku z delikatnie mokrym od potu czołem od razu podbiegłem. Chwyciłem jej dłoń i pokrzepiająco ją ścisnąłem.
- ChanYeol…- jęknęła bliska płaczu.
- Wszystko będzie dobrze skarbie. Zobaczysz.- uśmiechnąłem się. Dziewczyna nie odwzajemniła uśmiechu tylko skupiła się na prawidłowym oddychaniu tak jak uczyli w szkole rodzenia. Widziałem, że cierpi, widziałem, że cholernie boli, a nic nie mogłem z tym zrobić. Mogłem jedynie stać z boku, trzymać jej dłoń i wspierać ja idiotycznymi słowami. Nic więcej. Ona sama przechodziła w tym momencie przez jakieś piekło.
Nie podobał mi się w tym momencie wygląd jej skóry. Była zdecydowanie za blada, bardzo się męczyła. Płakała, a ja miałem ochotę płakać razem z nią, ale nie mogłem tego zrobić. Musiałem być dla niej wsparciem, a nie dodatkowym zmartwieniem.
- Świetnie ci idzie słoneczko.- szepnąłem odgarniając lekko mokre włosy z jej czoła. Jeśli to w ogóle możliwe to pobladła jeszcze bardziej.
- Nie dam rady.- jęknęła zalewając się łzami.- Nie dam rady…
- Dasz!- cmoknąłem ją w czoło.- Świetnie ci idzie. To już prawie koniec.- dodałem mając nadzieje, że to prawda.
Trwało to zdecydowanie za długo. Po siódmej godzinie tak naprawdę przestałem liczyć. Twarz dziewczyny poszarzała, była zalana potem, można było policzyć kilka pajęczynek sinofioletowych żył na jej szyi i czole.
To był widok, który nie dawał mi spokoju. Coś było nie tak, a ja nie wiedziałem co.
Bałem się. Cholernie się bałem.
- ChanYeol!- załkała głośno.- Już nie mogę. Naprawdę już nie daję rady!
- Skarbie…- szepnąłem nie wiedząc co zrobić. Bezradnie spojrzałem na lekarza. Miał zaciętą minę jakby działo się coś niedobrego.- To już naprawdę koniec. Jeszcze tylko kilka skurczy i będzie po wszystkim.
- Ostatni raz pani Kim!- powiedział lekarz wyglądając zza jej nóg.- Proszę przeć ostatni raz. Mocno!
I dziewczyna zrobiła co chciał. Napięła wszystkie swoje mięśnie. Żyły znów zrobiły się strasznie widoczne na jej szyi, dłoń na mojej ręce zacisnęła się tak mocno, że prawie ją zmiażdżyła. Ale nic mnie to nie obchodziło. Moja ukochana cierpiała, a ja nie mogłem nic zrobić oprócz pozwolenia jej na zmiażdżenie mojej lewej dłoni.
W tym momencie usłyszeliśmy głośny płacz. Coś we mnie pękło i łzy z moich oczu, które tak starałem się powstrzymać, po prostu spływały sobie po policzkach. Bałem się spojrzeć w stronę lekarza wiec skupiłem się na naszych splecionych dłoniach.
- Udało się…- szepnąłem po tym jak w końcu się ocknąłem.- Udało ci się słoneczko.- przytuliłem dziewczynę delikatnie. Leżała wykończona, oparta o poduszki. Jej twarz wciąż blada, wciąż zalana potem. Nie miała siły się nawet uśmiechnąć. To było najcięższe dziesięć godzin mojego życia.
- Gratuluje.- powiedziała pielęgniarka podchodząc do mnie z uśmiechem.- Ma pan ślicznego, zdrowego synka.- podała mi do ręki najcudowniejsze niemowlę jakie miałem okazję widzieć. Był malutki, cudowny… był nasz.
- JiYeon…- szepnąłem odwracając się do dziewczyny. Patrzyła na nas z boku ze słabym uśmiechem.- Udało ci się.- zapłakałem.- Udało. Jesteś cudowna.- pochyliłem się i pocałowałem  ją czule w czoło. Dziewczyna westchnęła, z jej oczu poleciały łzy.
- Yeoli.- zaczęła chwytając mnie za końcówkę mojej koszulki. Spojrzałem na nią odrywając wzrok od malutkiego ChanIn’a.- Bądź dla niego dobrym tatą.- szepnęła, a ja spojrzałem na nią nie wiedząc o co jej chodzi.- Pilnuj go dobrze, baw się z nim, nie pozwól aby był smutny. Kiedy narozrabia nie krzycz na niego za bardzo.- uśmiechnęła się słabo. Jej twarz stała się teraz jakby przezroczysta.- Kochaj go ChanYeol.- dodała.- Kochaj za nas obu.
- Skarbie… Co ty mówisz?- nic do mnie nie docierało.- Przecież ty też…- i w tym momencie aparatura, do której dziewczyna była przypięta zaczęła wydawać z siebie jakieś przeraźliwe piski.
- Spada ciśnienie!- krzyknęła jakaś pielęgniarka. Chłopiec na moich rękach zaczął głośno płakać.
- Proszę się odsunąć.- ktoś starał się mnie odciągnąć od łóżka dziewczyny, ale ani drgnąłem. Zabrali mi z rąk płaczące dziecko, ciągnęli za ramiona w stronę drzwi.
Leżąca na łóżku dziewczyna powoli zamykała oczy. Na jej twarzy malował nikły uśmiech. Z moich oczu płynęły łzy, które ograniczały mi pole widzenia. Wszystko było zamazane. Wyciągnęła w moją stronę swoją rękę, którą chciałem złapać i pokrzepiająco uściskać.
Nie zdążyłem.
Zanim zdołałem ją chwycić, bezwładnie opadła z boku łóżka.
Lekarze coś do siebie mówili, ktoś próbował ponownie wyciągnąć mnie z Sali. Ale nie była dla mnie nic innego niż bezwładnie leżąca dziewczyna.
Ktoś zaczął przeraźliwie krzyczeć. Minęły chyba wieki nim zorientowałem się, że to byłem ja…



Ocknąłem się w łóżku, w środku nocy. Było ciemno, dookoła rozchodził się dziwny chłód. Elektroniczny zegarek stojący na stoliku nocnym wskazywał drugą trzydzieści osiem. Przetarłem oczy wiedząc, że tej nocy już nie zasnę.
Przejechałem dłonią po miejscu obok mnie. Przeraźliwie puste i zimne miejsce w łóżku. Podniosłem się do pozycji siedzącej i rozglądnąłem dookoła. Odrzuciłem kołdrę na bok i wstałem dotykając bosymi stopami chłodnych paneli podłogowych. Wyszedłem na korytarz chcąc dostać się do kuchni. Gorąca herbata powinna złagodzić trochę moje nerwy. Nim jednak zdążyłem wyjść z korytarza, który prowadził do salonu, skręciłem do drzwi znajdujących się naprzeciwko sypialni. Otworzyłem je starając się aby nie wydały z siebie żadnych dźwięków mogących obudzić leżącego w środku chłopca.

Pokój bardzo różnił się od tego, który urządzałem cztery lata temu. Teraz jego ściany były jasno niebieskie, pod jedną z nich stała sporej wielkości szafa na ubrania, w kącie leżał stos zabawek, samochodzików i innych takich. Pod oknem natomiast stało niewielkie łóżko w małe, czerwone wyścigówki. Na nim, zaplątany w pościel leżał mały chłopiec. Miał już skończone cztery lata. Jego twarz wyrażała błogi spokój. Na mojej twarzy mimo wszystko pojawił się szeroki uśmiech.
Mały ChanIn miał już cztery lata…
Na ścianie nad jego łóżkiem wisiały różne zdjęcia. Chciał abym mu je tam powiesił, a ja nie potrafiłem odmówić. Jedno z nich przedstawiało mnie i JiYeon na zakończeniu szkoły. Obydwoje mieliśmy szkolne mundurki, szerokie uśmiechy. Długie włosy jego mamy rozwiewał szalejący wtedy letni wiatr.
Widząc, że mój syn spokojnie śpi wycofałem się na korytarz zamykając za sobą, bezgłośnie drzwi. Ponownie ruszyłem do kuchni.

Paliło się tam światło.
Wszedłem do środka nie wydając żadnych dźwięków. Przy blacie kuchennym stała dziewczyna, kobieta. Miała na sobie różową koszule nocną, a jej brązowe włosy puszczone były wolno, sięgały jej do pasa. Zorientowała się, że ktoś na nią spogląda więc odwróciła się i napotkała mój wzrok. Była bardzo zaskoczona widząc mnie.
- ChanYeol…- szepnęła.- Co ty tu robisz?
- Ja… Nie mogę spać.- odparłem.- Miałem potworny koszmar.
- Koszmar?- zdziwiła się i zmartwiła jednocześnie.- Jaki?
- Najgorszy z możliwych.- odpowiedziałem podchodząc do niej. Objąłem ją delikatnie i wtuliłem się w jej szyję wdychając jej cudowny kojący zapach.
- To znaczy?
- Koszmar, że ciebie już nie ma…
Dziewczyna odsunęła się ode mnie i spojrzała w moje oczy. Miałem ochotę płakać. Posłała mi ciepły, uspokajający uśmiech. Dokładnie ten sam, który posyłała mi kiedy wspólnie uczyliśmy się w bibliotece po lekcjach, ten sam, którym obdarzyła mnie kiedy pierwszy raz zaprosiłem ją na randkę, ten sam, który posyła mi codziennie widząc jak bawię się z naszym czteroletnim synem. Dokładnie taki sam jak podczas porodu. Prawdziwego porodu, a nie tego z koszmaru. 
- Pamiętaj ChanYeol…- uśmiechnęła się szerzej.- Ja zawszę będę.







~Ohorat

2 komentarze:

  1. Już po tytule zorientowałam się, że główna bohaterka zginie, ale potem tak czytam i 'o jaaaa jednak nie zginie' i później znowu 'nie no.. zginęła' i pod koniec 'no tak, jednak żyje' xD
    Nie wiem czy taki był zamysł żeby troche namieszać czytelnikowo, ale fajnie to wyszło xd
    Fighting przy kolejnych opowiadaniach!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże przenajświętszy, toć się prawie poryczałam. Kurde, ostatnio ciągnie mnie do opowiadań hetero, a ten blog jest pełen takich perełek. I kurdeeee, zaskoczyłaś mnie. Już myślałam, że na serio laska umarła, bo "minęły już cztery lata" i te zdjęcie. I wchodzi do tej kuchni i myślę sobie, że to duch XD Boże, super ci to wyszło. Serio. Ma w sobie to coś, choć nazwać tego nie potrafię. Weny na dalsze prace :3
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń