poniedziałek, 16 marca 2015

Dziękuję za taki prezent... ~LuHan

Hello my sunshine!
Boję się, że wam się nie spodoba to opowiadanie.
 Napisałam je w dzień kiedy cover Lu wszedł do internetu.
To ona była moją weną.
Cóż słuchając tego taka historia utowrzyła się w mojej głowię.
Zapraszam do czytania i komentowania!
Ale aby czytać musicie słuchać też tego ( słuchawki na uszy i słuchamy!) :
https://www.youtube.com/watch?v=6QEQN6Btr40



Pisk opon, trzask, krzyk, ciemność.

Pamiętaj o mnie zawsze.
Pot spływał po moim czole, czułem jak koszulka oblepia moje ciało. Strach ogarniał mnie całego, czarne wizje przelatywały mi w głowie. Co kolejna to gorsza. Cholera jasna!- krzyknąłem w myślach. Pędziłem samochodem, nie zwracając uwagi na znaki drogowe, jakie przepisy łamię i na to, że wszyscy na mnie trąbią. Liczyła się tylko dziewczyna leżąca w szpitalu, ta która nosiła w sobie moje dziecko. Ta sama, którą dzisiejszego ranka całowałem i przytulałem. „ Pana żona trafiła właśnie do szpitala, musi się pan jak najszybciej zjawić”
Na parking szpitalny wjechałem z piskiem opon. Nie zwracając uwagi na ludzi przechodzących wbiegłem do szpitala potrącając jakiegoś mężczyznę. „ Przepraszam” wyszło z moich ust. Biegłem ile miałem sił do rejestracji a potem do sali na której leżała ona. Niewysoka dziewczyna, śniada cera, brązowe włosy, przepełnione czułością oczy. Stróżka krwi spływała z jej skroni, na jej pięknej twarzy widniał grymas bólu. Tak bardzo chciałem jej pomóc, ale nic nie mogłem. Złapałem ją za rękę i starałem się uspokoić. Siniaki zdobiące jej ciało, przeraziły mnie. Spojrzałem an lekarza, który wykonywał właśnie badanie USG sprawdzając czy dziecku nic nie grozi.
- Musimy szybko wykonać cesarkę!- wydarł się po chwili i zawołał do siebie dwie pielęgniarki. – Niestety musi pan wyjść z sali. Pana żona i dziecko są w stanie zagrożenia życia. Przykro mi- powiedział i wypchnął mnie wręcz siłą z pomieszczenia. Widziałem jak moja ukochana porusza ustami, chcąc powiedzieć coś ważnego. Wyczytałem z ruchów jej warg „ ratuj ją”. Łzy spływały po moich policzkach. Nie wiedziałem nic o wypadku, nie miałem pojęcia kto go spowodował i jak to się stało. Nie chciałem tego wiedzieć.
Uderzyłem pięściami w ścianę tuż obok drzwi pokoju, w którym odbywała się akcja ratunkowa mojej ukochanej i naszego dziecka. Oboje za młodzi na zostanie rodzicami, jednak poważnie zabraliśmy się za układanie naszego życia. Usiadłem na podłodze nie wiedząc co robić, łzy spływały a godziny mijały. Wszystko szło jak dla mnie w zwolnionym tempie.
Co jeśli dziecko albo ona umrze?
 Nie poradzę sobie.
 Nie może mnie zostawić.
Tyle jeszcze przed nami.
Sekunda za sekundą, minuta za minutą. Zegarek na moim ręku cykał w swoim rytmie. Wszystko w tym momencie doprowadzało mnie do szału. Bałem się. Czułem, że zawiodłem na każdym możliwym polu. Osiem miesięcy oczekiwania na przyjście na świata naszego owocu miłości. Młodzieńcza miłość miała być wieczna.
Kolejne minuty czekania doprowadzały mnie do obłędu. Chodziłem w jedna i drugą, uderzałem co chwila o ściany pięściami. Nagle wszystkie wspomnienia przelatywały przez moją głowę. Nasze pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek, moje oświadczyny. Wszystko.
Życie na pozór tak długie, a jednak tak krótkie. Wiele w nim można przewidzieć tak mało zrozumieć. Często zaskakuje, czasem przeraża, wiele razy nie wiesz co dalej, zawsze inaczej… Brniemy przez to, aż do upadłego. Śmierć nie jest czymś przyjemny, nigdy nie była i nie będzie. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko od nas odchodzą… Tak niewiele czasu mamy aby kochać, śmiać się i cieszyć. Czasem dostajemy drugą szansę, ale nie warto liczyć na nią. Nie biegnijmy niepotrzebnie, czasem trzeba przystanąć aby nie zginąć.. Czasem trzeba żyć powoli, aby nie umierać za szybko…

„Śmierć jest mi­nimum. Mi­nimum wszys­tkiego. Pod­czas tych godzin, gdy jes­teś tak blis­ko dru­giej oso­by, z dwoj­ga niemal sta­jecie się jed­nym... Mi­nimum... Miłość jest śmier­cią: śmier­cią odrębności, śmier­cią dys­tansu, śmier­cią cza­su. W trzy­maniu się z dziew­czyną za ręce naj­piękniej­sze jest to, że po chwi­li za­pomi­nasz, która ręka jest Two­ja. Za­pomi­nasz, że są dwie, nie jedna. „
- Przykro mi… Nie udało nam się uratować pańskiej żony- powiedział wysoki mężczyzna w kitlu. Widać było jak bardzo jest mu źle z tym, że nie był w stanie jej uratować. Zacząłem płakać jeszcze gorzej, jak małe dziecko. Zupełnie się rozkleiłem. Ze złości szarpnąłem nim raz czy dwa. W totalnym amoku, kompletnie przestałem myśleć o tym co robię.- Pana córka jednak żyje… Będzie długo w szpitalu przebywać, jednak to dlatego, iż jest wcześniakiem. Żadnych większych szkód nie odniosła- powiedział spokojnie, gdy puściłem jego fartuch za który wcześniej trzymałem. Spojrzałem na niego zaskoczony. Córka…
Mamy córkę kochanie…
Patrzyłem na zwiniątko leżące w inkubatorze. Zaróżowione, maleńkie, takie delikatne. Kolejny raz łzy spłynęły tego dnia po moich policzkach. Minął tydzień od wypadku, przez ten czas nie potrafiłem przyjść i popatrzeć na małą. Każdego dnia przychodziłem pytałem co i jak, ale nigdy nie odważyłem się na nią spojrzeć. Dziś jednak nie mogłem inaczej. Urodziła się dokładnie tydzień przed urodzinami swojej matki, mojej ukochanej… Rodzice byli przy mnie 24 godziny na dobę. Nie pozwalali całkowicie się załamać, jednak ja nie umiałem inaczej. Całe siedem dni płakałem zamknięty w swoim pokoju przez większość czasu. Wczoraj był pogrzeb, kobiety którą kochałem całym sercem.
Nie potrafiłem spojrzeć na małą przez cały tydzień, jednak tego dnia przyszedłem. Moja mama przyprowadziła mnie siłą. Jednak do sali dla noworodków wszedłem sam. Gdy spojrzałem na cudne maleństwo leżące w inkubatorze, przypięte do specjalnych sprzętów wystraszyłem się. Mała jest zdrowa jak ryba, tylko jest wcześniakiem- powtarzał lekarz każdego dnia. Była malutka, moja mała księżniczka. Pokochałem ją na nowo po zobaczeniu. Od razu zobaczyłem w niej swoją ukochaną. Całkowita ona. I dobrze, będziesz najśliczniejszą królewną skarbie.
- Han SeoMin… Tak skarbie, będziesz SeoMin… Po mamusi- powiedziałem, a łzy spłynęły po moich policzkach.

Patrzyłam przez wielkie okno w moim pokoiku. Ogromne drzewa wyglądały jak namalowane.  Promienie słoneczne tak czule pieściły liście, którymi były porośnięte pnie. Widziałam nie raz jak biegały wśród nich elfy wołające mnie do zabawy. Tak śmiesznie ubrane, w czapki z długimi ogonami, niebieskie spodnie i czerwone bluzeczki. Wszystkie wirowały w rytm muzyki, jaką tworzył wiatr grając na gałęziach i listkach. Kilka razy w śród nich tańcowały wróżki, które za pomocą swojego czarodziejskiego pyłku sprawiały, że rośliny rosnące dookoła ożywały i również się bawiły. Ile razy chciałam tam pobiec i razem z nimi cieszyć się muzyką. Jednak za każdym razem kiedy tam się zjawiałam one znikały. Nie uciekały w popłochu przed większą od siebie istotą, one po prostu rozpływały się w powietrzu. Biegałam tak kilkanaście razy, aż w końcu przestałam. Cieszyłam się, ze chociaż mogę podziwiać ich z mojego okna.
- SeoMin skarbie obiad na stole- do mojego pokoju weszła babcia a elfiki zniknęły.
- Już idę babciu- podskoczyłam na krzesełku i pobiegłam w jej stronę. Przytuliła mnie ciepło.
Moja babcia zawsze emanowała ciepłem i radością. Uwielbiałam spędzać z nią czas, pomagać w kuchni. Często też na mnie krzyczała, ale wtedy w mojej obronie stawał dziadek. Jeden z najsilniejszych panów jakich znałam. Spędzał dużo czasu w garażu na reperowaniu wszystkiego co wskoczyło mu w dłonie, albo naprawiał coś w domu. Niestety gdy tylko chciałam iść do jego pracowni by razem z nim coś „pomajstrować” jak to mówią starsi babcia krzyczała, że to nie jest dla dziewczynek.
Usiadłam na krzesełku przeznaczonym już dla dorosłych ludzi. Tak bardzo byłam dumna z siebie, że nie muszę już siedzieć w specjalnym dla dzieci. 6 lat to oznaka dorosłości! Spojrzałam na różową miseczkę wypełnioną ryżem. Dookoła były różne inne miski z warzywami, mięsem dla mnie i dla dziadka.  Wszystko wyglądało tak kolorowo i pięknie.
- Moja wnuczka pewnie głodna jak wilk!- usłyszałam twardy głos. Dziadek wszedł do kuchni i od razu zaczął jeść.
- Tak!- krzyknęłam radośnie, za co babcia spojrzała na mnie karcąco. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, a ona westchnęła i pokiwała głową zrezygnowana.
Siedziałam na podłodze patrząc w drzwi wejściowe. Babcia powiedziała „ za kilka minut wróci twój tata” , więc czekałam an niego uparcie twierdząc, że muszę przywitać go w wejściu. Ubrana w zieloną piżamkę z misiami i różowe skarpetki zrobione z włóczki przez babunię siedziałam uparcie twierdząc, że wcale nie jest mi zimno. Pomimo gęsiej skórki na całym ciele nie mogłam iść do łóżka i czekać tam, aż przyjdzie i da mi buziaka na dobranoc.
- Ja chce tatę dzisiaj ukołysać do snu! – wykrzyczałam bliska łez dziadkowi, który właśnie wziął mnie na ręce z zamiarem zabrania z zimnej podłogi. Szamotałam się i piszczałam aby mnie puścił, aż usłyszałam trzask drzwi. Zostałam wyswobodzona z żelaznego, ale czułego uścisku.
- Co tu się dzieje?- spytał najprzystojniejszy chłopiec jakiego znałam i wiedziałam, że nikt nigdy nie będzie lepszy od niego.
- Tatuś!- pobiegłam prosto do niego rzucając się mu w ramiona.
- Czemu moja mała księżniczka nie jest w łóżku?- zapytał i mimo groźnej miny jaką zrobił wiedziałam, że żartuję. Po chwili śmiał się i połaskotał mnie.
- Dzisiaj ja usypiam tatusia- powiedziałam poważnym głosem i spojrzałam mu w oczy. Wszyscy mówili, że mamy je takie same. – Ale najpierw musisz zjeść ciasteczko jakie zrobiłam!- nagle przypomniałam sobie o wypieku jaki zrobiłam dzisiaj z babcią.
Trzask, skrzypniecie, moje serduszko biło jeszcze głośniej. Schowałam się cała pod kołdrę, tak aby ani jeden fragment mojego ciała nie wystawał. W głowie wirowało tysiące przerażających dźwięków. Doskonale widziałam jak do szafy chowa się jeden z tych strasznych potworów. To oni przeganiają elfy, gdy nadchodzi ciemność. Muszę się dostać do tatusia, tatuś mnie obroni. On nie pozwoli aby te potwory mnie jadły. Ja nie chce być jedzona! Wiatr szalał na dworze niezadowolony, piszczał przy każdym ruchu jaki wykonał. Wariował, przemierzał drogę w jedna i w drugą. Tak strasznie chce do tatusia! Usłyszałam głośny huk dobiegający z zewnątrz. Deszcz dzwonił o parapety, wręcz uderzał z wielką mocą aby pokazać, że też ma coś tu do powiedzenia. Wszystko takie straszne i głośne. Oczami wyobraźni widziałam jak potwór jeden wychodzi spod mojego łóżka a drugi wyłazi z szafy, w której się schował.
- Tatusiu!!!!!!!!!!!!!!- wykrzyczałam najgłośniej jak potrafiłam, ale bałam się, że to i tak za cicho. Powtórzyłam czynność jeszcze raz. Łzy spływały po policzkach, tak bardzo przerażały mnie te stwory.
- Kochanie co się dzieje?- usłyszałam i już wyskoczyłam z kołdry aby znaleźć się w ramionach ojca. Zapalił światło i porwał mnie na ręce.
- Tatusiu tu są potwory!- załkałam. Jeden tu pod łóżkiem a dugi w szafie. Tatusiu ja się boję!- uczepiłam się mocno za jego szyję i obięłam nogami w pasie. Gładził mnie po plecach, a ja szlochałam przerażona. – Chce spać z tobą, nie zostawiaj mnie tu, nie chce tu być tatusiu- powiedziałam przez łzy i spojrzałam w jego oczy.
Widząc tak przerażone oczka mojej córki nie mogłem nie reagować. Zawsze bała się burzy, będąc jeszcze w kołysce robiła wielkie zamieszanie gdy była burza. Płakała w niebogłosy, chociaż jej pokoik miał szczelne okna takie, które tłumiły dźwięk  nawet te najgłośniejsze wydawały się takie cichutkie. Przytuliłem ją jeszcze mocniej do siebie i zgasiłem światło. Zabrałem do swojej sypialni i położyłem po jednej stronie dwuosobowego łóżka. Te łóżko kupiliśmy wraz z matką małej tuż przed jej wypadkiem… Nikogo więcej prócz niej nie miałem. Nie szukałem nikogo, ale też nie potrzebowałem. Miałem mój mały skarb i czego więcej mi potrzeba? Krucha, delikatna tak podobna do niej dziewczynka, nasza córka. Teraz trzęsła się ze strachu i płakała. Zawsze uśmiechnięta i radosna, w czasie burzy zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Ciii… Cichutku skarbie… Nie płacz proszę bo tatusia boli jak jego aniołek jest smutny- powiedziałem. Usiadłem na łóżku, a mała zaraz wskoczyła mi na kolana. Okryłem ją kołdrą i kołysałem. Po chwili zacząłem nucić jedną z kołysanek, które napisała jej matka, moja ukochana. Jeszcze zanim ona odeszła, pisała teksty piosenek a ja je śpiewałem. Postanowiliśmy, że nasze dziecko będzie musiało co wieczór słyszeć te melodie i słowa. Ona miała jej czytać wierszyki a ja śpiewać kołysanki… Jednak zostawiła nas na tym świecie samych i mała mogła tylko słuchać mojego głosu…
Drobne ciałko zaczynało się rozluźniać. Śpiewałem coraz ciszej, z każdym kolejnym wersem mała robiła się spokojniejsza. Odgarnąłem pukiel włosów zaplątany na jej pięknej twarzyczce. Oczy miała przymknięte, oddychała miarowo. Nie ma słów, które opisują uczucia jakie targają człowiekiem w takiej chwili. Trzymając w objęciach cały swój świat i szczęście byłem poruszony, jak za każdym razem  w takiej chwili kilka kropel łez spłynęło z moich oczu. Szkoda, że tego nie widzisz kochanie. Jest taka cudowna, byłabyś szczęśliwa… Dziękuję za taki prezent Jagiya… Dziękuję ci najdroższa.




Wasza Yehet~

5 komentarzy:

  1. Ok.. to jest naprawdę piękne! Początkek smutny i poruszający.. ;; najbardziej podoba mi się ta część opowiadania, w której SeoMin jest narratorką. Taki widok na świat oczami małego dziecka ;3 wyszło bardzo uroczo :D
    Pozdrawiam i życze weny Anakin ~~^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba ten blog. Ciekawe historię, naprawdę. Ten opowiadanie jest śliczne, takie.. Prawdziwe. Czekam na kolejne opowiadania i na wspaniałą kontynuację Sehuna. Pozdrawiam i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem co napisać, zatkało mnie. Niesamowite :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Suuuuper :3 Luhan tatuś ❤ chciała bym mieć takiego xd

    OdpowiedzUsuń
  5. Suuuuper :3 Luhan tatuś ❤ chciała bym mieć takiego xd

    OdpowiedzUsuń